poniedziałek, 18 czerwca 2007

Formuła

Nie znam się na Formule 1. Nie mam bladego pojęcia o silnikach, skrzydłach, ustawieniach, obrotach, itd. I dobrze mi się z tym żyje. Mogę sobie spokojnie kochać ten sport bez wiedzy fachowej. Brym brrrrym wystarczy, żeby szybciej pikało serduszko. Brym brym na ekranie, a co dopiero na żywo. A ile emocji mają Ci, którzy siadają za kierownicą? Moja wyobraźnia pracuje przyzwoicie, dodatkowo parę godzin spędziłam jako kierownica samochodu, durna i chmurna młodość pozostawiła po sobie chwile spędzone w kabinie szybowca (tym razem jako pilot), mogę więc doskonale wyobrazić sobie emocje, których doświadcza wybraniec, który zasiada za kierownicą wyścigówy.

Taki sport to prawdziwa namiętność. Ile trzeba poświęcić, żeby dostać się do Formuły 1? Całe życie? Chyba tak, bo namiętność tej miary nie pozostawia miejsca na nic innego.

A jakie trzeba mieć umiejętności? Refleks, predyspozycje psychiczne i fizyczne? Szkoda gadać, wystarczy, że ogląda się wyścig, wyraźnie widać, ile jest bolidów na torze. I ilu w nich kierowców. Są wśród nich lepsi, są gorsi. Każdy z nich, jak każdy z nas, ma lepsze i gorsze dni.

Niewątpliwie zaś KAŻDY z nich chce być na podium, i robi WSZYSTKO, co w jego mocy, aby tego dokonać. Do emocji związanych z prowadzeniem superszybkiego pojazdu dochodzą te międzyludzkie, doskonale je ostatnio ujawnia niejaki Alonso. Całkiem normalne, że jeśli nie może być najlepszy na torze, to chce być przynajmniej najlepszy w zespole.

No dobrze. Czas włożyć w to niejakiego Kubicę.  I opinie o nim, wyrażane przez debilnych internautów, oraz równie debilnych dziennikarzy.

Zacznijmy od dziennikarzy. Najpierw podgrzewali atmosferę, bo pierwszy Polak, bo młody, supertalent, drugi Małysz, albo nie, drugi Senna, cud miód, majtki opadają. Społeczeństwo bez pojęcia o wyścigach zasiadło przed telewizorami i słuchało transmisji o Kubicy w wyścigu. Czekało oczywiście na tą zapowiadaną wygraną, bo przecież taki talent i Polak, to sukces murowany. A tu figa. Nie ma pierwszego miejsca! A dziennikarze? No właśnie... Bardzo lubię Pana Borowczyka, fajnie komentuje, ale nie wtedy, kiedy jedzie Robert. Przez cały wyścig, zamiast rzetelnego komentarza, słyszymy spekulacje, ile to paliwa w bolidzie Kubicy, czy dobra strategia, czy ten talent jako dyjament, dostał właściwą oprawę, itd. Jak coś nie wychodzi- narzekania na bolid, mechaników, inżynierów...We wczorajszym wyścigu jechał Vettel. Słuchałam zaciekawiona, ile też miejsca mu poświęcą. No i usłyszałam, że kiepsko wystartował, a w ogóle to bolid czeka na Kubicę.

Znakomicie umiem zrozumieć nadzieje, które pan Borowczyk i polskie społeczeństwo pokłada w Robercie Kubicy. Takie "teraz im pokażemy".

Każdy chce mieć jakieś sukcesy, choćby miał po nie jechać na plecach niewinnego niczemu kierowcy wyścigowego. Ale cholera mnie trzaska, gdy słyszę komentarze po wyścigach.

Jedni tworzą spiskową teorię dziejów, jak to Niemiec nie da wygrać Polakowi, i złośliwie psuje mu auto, inni negują umiejętności kierowcy, nie przebierając w słowach, jeszcze inni wierzą niezachwianie w sukces, na który tylko trzeba poczekać.

Jest to kolejny dowód na to, że ludzie widzą tylko to, co chcą zobaczyć. O ile mogę tu zrozumieć przeciętnego wąchacza spalin, to jednak dziennikarze, a zwłaszcza komentatorzy sportowi powinni wykazać się klasą i wznieść się ponad "widzimisię".

 

Kochane społeczeństwo natomiast, to inna bajka. Nie powiem, że nie rozumiem. Naobiecywali, że wygra, a nie wygrywa. Poziom tolerancji na niedotrzymywanie obietnic jest bardzo niski. Ale to nie Robert Kubica obiecywał, że wygra. Nie on nie dotrzymał słowa, a na chłopaka wylewa się teraz wiadro pomyj, bo nawala. Niech zapruwa pierwszy do mety ten, kto narobił bezsensownych nadziei! A ludzie? Cholernie dobrze na tym przykładzie widać, że ludzie nie używają rozumków własnych, tylko dają się omamiać tzw. opinii publicznej. Myślą to, co usłyszeli w środkach "musowego przekazu" (określenie, jakże trafne, Jana Pietrzaka). Jak owce lezą za baranem.

 

Zazdroszczę Panu Robertowi doskonale płatnego zajęcia, które jednocześnie jest namiętnością życiową. Zazdroszczę rodziców, którzy potrafili zrozumieć talent dziecka, i dali mu szansę rozwoju. Nie zazdroszczę ciężkiej pracy, okupionej wieloma wyrzeczeniami. A już na pewno nie zazdroszczę sławy i potwornej presji psychicznej.

 

Teraz czekam z niecierpliwością na następny wyścig, na ten zastrzyk adrenaliny, na emocje, których doświadczam cudzym kosztem, na dwie godziny podziwiania rzetelnych umiejętności, i sztuki pokonywania własnych słabości przez najlepszych kierowców na świecie.