sobota, 19 lipca 2008

Wakacje

Wyczekane, zasłużone i potrzebne jak powietrze.  Do zobaczenia za dwa tygodnie.

Proirytetem jest Moszna, jakkolwiek by to brzmiało.

  

 

środa, 16 lipca 2008

Zdjęcia

Przybyła galeria pt. remont. Niedokończone dzieło we fragmentach. Brakuje mi szerokokątnego obiektywu.

Podróż

Kuba wrócił z kolonii.

Na kolonię zabiera się wiele rzeczy, natomiast przywozi się ich trochę. Część odzieży przepadła bezpowrotnie, odnalazła się za to legitymacja. Być może dlatego, że była podpisana, w przeciwieństwie do kurtki, dwóch podkoszulków, niepoliczalnej ilości pojedynczych skarpetek i jaśka. Ponieważ mamy najbliższych w planach wyjazd, legitymacja wydała mi się potrzebna. Problem, oczywiście, był. Zawsze jest jakiś problem. Biuro podróży otóż otwarte jest do 18 i znajduje się na drugim końcu miasta. Postanowiłam wyruszyć prosto z pracy, o 16, żeby zostawić sobie czas na ewentualne korki. Ostatnio co i rusz pada duży albo wielki deszcz, wyruszyłam więc w drogę ukochanym rydwanem.

Ewentualne korki, ha, ha.

Jakiś debil zaplanował na miesiące wkacyjne gruntowną przeróbkę dróg, ulic, placów i rond. Starannie zaplanował, jak podejrzewam, bo gdyby to robił przypadkiem, w życiu nie udałoby mu się wyprodukować tak monstrualnych utrudnień! Nie dość, że główne drogi są rozgrzebane, to jeszcze dostało się ewentualnym objazdom! W godzinach szczytu, czyli od 7 do 19 należy poruszać się pieszo, ewentualnie rowerem, bo samochody sobie stoją. Tempo przemieszczania się samochodów nasuwa myśl, że być może są to pojazdy niezbyt szczęśliwie zaparkowane, ale nie! One są W RUCHU.

Niezbyt dawno temu jednej pani udało się wywołać paraliż połowy miasta. Zaparkowała swoje auto tak, że ani samochody nie mogły przejechać, ani tramwaje. Krakowskie uliczki są wąskie, osoby usiłujące objechać zawalidrogę, bądź zawrócić- utknęły, zrobił się niebywały chaos. Policja nie dojechała- utknęli, jak wszyscy inni. Gdy po kilku godzinach właścicielka pojazdu wróciła (od fryzjera)- powitano ją brawami.

Gromkie, huraganowe brawa należą się więc naszym ukochanym decydentom, bo udało im się uniemożliwić ruch znacznie skuteczniej niż tamtej pani, a przede wszystkim na dłużej.

Odzyskałam Pimpusiową legitymację wpadając do biura o 18. Kolejne dwie godziny usiłowałam wrócić do domu. 

Jutro pójdę kupić porządne buty- przyszedł czas na piesze wędrówki, bo auta mam na razie dosyć.

[onet_player v1="qb0uUv0034" v2="" v3="" v4="667767"]

 

poniedziałek, 7 lipca 2008

O uzyskiwaniu marnych efektów dużym nakładem pracy.

Remont małego pokoju został zaoszczędzony na teraz. Na teraz dwa miesiące temu. Najpierw było dużo gadania, bo jak jest gadanie, to nie ma roboty, a wyjątkowo nikomu się nie chciało wynosić, rozbierać, zrywać i mieszać.

Długotrwałe prace koncepcyjne zakończył synek podejmując decyzję, że ma być żeglarsko.

- Och, świetnie, popatrz, jaki fajny hamak, akurat dla Prawdziwego Żeglarza!- Tą mało skomplikowaną metodą przepchnęłam tajny plan zainstalowania w pokoju 3,5 x 1,8m gigantycznego brazylijskiego hamaka. Kupno hamaka rowiązało jednocześnie resztę problemów z wyposażeniem wnętrza. Całkiem zwyczajnie nic innego się nie zmieści...

Ściany.

Najpierw miały być niebieskie. Właściwie nie wiem, czemu pomysł upadł. Być może pod wpływem Artysty, który wpadł na piwo i przy okazji zasunął parę twórczych propozycji. Artystyczna wizja obejmowała laserunek (- weźmiesz farbę akrylową, albo lateksową, dodasz TROCHĘ żywicy akrylowej, CIUT standard oil, wymieszasz, potem wcierasz szmatką w ścianę, im więcej warstw, tym wrażenie głębi większe...) oraz deski potraktowane żywym ogniem, żeby uwypuklić słoje. Praktyka zabiła teorię. Artysta udał się na wakacje bez telefonu i nie doprecyzował, ile to jest TROCHĘ i CIUT, a gotowy produkt nabyty w sklepie dla plastyków zrujnowałby więcej niż skromny remontowy budżet. Boso, ale w ostrogach. Kupiłam za dwa złote twardą gąbkę i przy jej pomocy zamaziałam ścianę w pięciu warstwach od najciemniejszego do najjaśniejszego. W beżach. Wyszło...inaczej, niż planowałam. Prześladowała mnie nawet natrętna myśl o pilnym zamalowaniu tego dzieła sztuki użytkowej, ale wpadła sąsiadka i oceniła twórczość jako wyjatkowo interesujący sposób namalowania piachu na ścianie. Wyjątkowo interesujący, rozumiecie. Snobizm się we mnie odezwał, maziaje zostają.

Deski.

Miały być pod sufitem (do ozdoby) i na jednej z bocznych ścian (jako podkład pod tarczę do darta). Surowe drewno, przypieczone na nierówny brąz żywym ogniem, potem potraktowane woskiem i wypolerowane. Oczyma duszy ujrzałam czarne i ciemnobrązowe słoje i sęki tle jasnej deski, lśniące w świetle zachodzącego słońca. Wyszło...inaczej, niż planowałam. Drewno podczas opalania z zapałem nabrało kopcia, brązowe słoje, owszem, są, ale bardzo przykryte szarą warstwą. Udało nam się wyprodukować bardzo stare i brudne deski, cóż z tego, że pięknie lśniące po wypolerowaniu. Mimo wszystko zostały przymocowane, w końcu nie tylko do ozdoby miały służyć, a dziurawić rzutkami można i brzydkie deski.

Podłoga.

Nie przetrwała remontu. Rzuciliśmy nowe panele, ale pasujące do starych desek na ścianie. Nie wyglądają na nowe.

Półki.

W Ikei jedna z aranżacji miała fajną półkę. Meble zostały wykluczone, ale półki? Kupiłam dwie. Razem z bejcą w kolorze antycznym. Wyszło...czy muszę mówić, jak? W sklepie była ładniutka półka w fajnym kolorze, w domu mam szorstką, starą dechę. Popracuję nad nią jeszcze (byłoby nieźle pozbyć się drzazg), ale znając życie, po następnym malowaniu uzyskam jeszcze starszą deskę.

Ozdoby.

Są niezbędne. Początkowo planowaliśmy wspólnymi, synowsko- mężowskimi rękami, zbudować z drewna żaglowiec, ale patrząc na remontu wypadki i przypadki- zdecydowłam się na gotowca. Na zdjęciu jest fajny, zobaczymy, co będzie w naturze. Gwałtownie potrzebuję czegoś ładnego, nowego i lśniącego...Dorzucimy parę metrów liny jutowej, może uda się trochę zasłonić te dechy.

Efekt końcowy.

Bedzie kiedyś. Na razie remont nas kompletnie wyczerpał, psychicznie i finansowo. Ale przecież coś już widać. Na moje oko wychodzi bardzo zaniedbane wnętrze starej, rybackiej tawerny, z miejscami leżacymi.

Dwa miesiące leniwych działań za nami, następne dwa przed nami (trzeba posprzątać).

Jakie to szczęście, że lubię tawerny.

 

 

czwartek, 3 lipca 2008

Pistolety

W linkach pojawiły się pistolety. Właściwie pojawili się pistoleci. Proszę się częstować, towar z najwyższej półki.

Fallen in love, 2.30. Absolut.

I ja, śmiertelnie głupia baba, porzuciłam latanie dla faceta...