Była impreza.
Ponieważ od pewnego czasu obracam się w towarzystwie iście królewskim, impreza była królewska. Rozejrzałam się po licznie zgromadzonych osobistościach i, jakże dowcipnie, cha, cha, skomentowałam:
- Trzeba pić ostrożnie, bo gdyby przypadkiem nakładło się komuś po gębie, można trafić za kraty! Tyle immunitetów!
Nikt się nie roześmiał. Ani nawet nie uśmiechnął.
Może trafiłam na posiadaczy immunitetu?
Albo potraktowano poważnie informację, że po wódce okładam współbiesiadników po pyskach.
Albo też dowcip był na żenujaco niskim poziomie (tu się nie spieram, choć znacznie słabsze dowcipasy na imprezach wywołują huraganową wesołość).
No dobra. Humory uschły na wieść, że ktokolwiek mógł przyjść na TAKĄ imprezę celem napicia się. W takim razie, pytam, po jaką cholerę te wódki, wina i inne trucizny w bardzo kosztownych opakowaniach? Ano, do ozdoby! Pod koniec imprezy gospodarz przeleci po stołach i pozbiera nieotwierane flaszeczki, będzie jak znalazł na następną okazję, gdzie znów nikt nie będzie pił i zastawi się kolejny stół. Eksperyment ma prawo się udać, pod warunkiem, że biesiadnicy solidarnie powstrzymają się przed otwieraniem butelek. Domyślam się, że na własnych imprezach będą oczekiwać rewanżu i też nikt za kieliszek nie chwyci. Bezalkoholowa impreza przy zastawionych stołach :)
Znakomicie się sprawdziły w roli ozdoby: najtańszy Jasiu Wędrowniczek oraz Ballantines. Nikt się tego nie łapał, bo wiadomo, że paskudztwo. Droższe egzemplarze mogłyby wzbudzić czyjeś zainteresowanie.
Jestem złośliwa świnia. Nie zapraszajcie mnie na imprezy, bo obsmaruję :)
A impreza, jako się rzekło, była naprawdę królewska! Ciężko było przywalić się do czegoś, musiałam się naprawdę postarać.
Czego się nie robi dla przyjaciół :)