Mam poważny problem.
Natury, hm, łóżkowej.
Rok temu, przy okazji remontu wymieniliśmy stare, szerokie łoże na nowe, śliczne, wąskie posłanko. Takie w sam razik na dwie dorosłe osoby. Przecież w poważnym wieku (7 lat) poważni chłopcy z rodzicami nie sypiają.
- Maaamooooo, przecież mam swoje łóżko, nie jestem już dzidziusiem. Śpię sam!
Nie, nie uwierzyłam. Wzięłam pod uwagę, że czasem, przy jakimś kłopocie z nocnymi cieniami potworkami synek przytupta. To nawet fajne jest, jak taki ludzik wlepia się nocą do łóżka, cieżko wystraszony i oczekujący, że magia zadziała i po przytuleniu się do mamy strachy zbledną, a potem znikną całkowicie. Bardzo, bardzo to fajne. Pod jednym wszakże warunkiem, że nie zdarza się codzień. Conoc.
Początkowo północne występy(wstępy?) zdarzały się sporadycznie. Potwory musiały być superstraszne i wielgachne, mrożące krew w żyłach, wrzeszczące.
Potem lękiem przejmowały średnio duże straszydła.
Wyspryciły się dziwotwory tak, że teraz straszą nawet smoczki, poczwareczki malusie, potrafią dojechać dziecku tak, że nie ma inaczej, trzeba spać z rodzicami.
Ba, sama myśl o możliwych wybrykach mrocznych gości spowodowała, że synek zagnieździł się w naszym łóżku na dobre.
Przychodzi pora na Telesfora. Najpierw wzrokiem badam teren, sprawdzam, czy jest na mnie miejsce w łóżku. Nie ma. Nie zniechęcam się łatwo, przepycham małego człowieczka w stronę dużego człowieka. Jest! Dobre 20 cm miejsca tylko dla mnie! Gaszę światło, wracam, by zająć wygospodarowane z niemałym trudem legowisko. Legowiska już nie ma. Przepycham na oślep małego człowieczka w stronę dużego człowieka i błyskawicznie zajmuję zdobyte 20 cm posłania. Czy aby na pewno 20 cm? A co robi kolano, akuracik pod moim tyłkiem? Przesuwam. Ostrożnie, żeby synka nie obudzić. Kładę się. Psiakrew, co robi łokieć na mojej osobistej poduszce, w miejscu na oko? Przesuwam delikatnie. Dobra. Leżę. Pomimo coraz cieższych powiek czuję, że nieduże ciałko wlepia się we mnie szczelnie, niczym macka ośmiornicy. A, niech się tuli, syneczek kochany. Odpływam. Au, co to jest!? Łokieć pod żebrem.
-Suń się synu, bo spać nie mogę, zabieraj łokcie i kopyta ze mnie, no, rusz się trochę!
Przesunął się. Odpływam. Szlag.
-Zabieraj te łapy z mojej głowy, przytul się do Taty teraz.
Przesunął się. Odpływam. Kopniak celnie wymierzony w udo, tuż nad kolanem.
-Kuba, wynocha do siebie, nie da się tak spać! Nie ma miejsca! Do siebie, albo przestań wierzgać!
Przesunął się. Odpływam. Tym razem na dobre 15 minut. Budzi mnie chłód. Jasne, kołdra na ziemi. Podnoszę zawijam siebie i stwora. Odpływam.
Udaje się przeważnie urwać ze cztery godziny snu pomiędzy gwałtownymi i bolesnymi przebudzeniami. Trwa to już ze dwa miesiące. Zaczynam mieć koszmary.
Śni mi się, ze syn budzi mnie kopniakiem.
Przetrwam? Doczekam aż dorośnie? Obawiam się, że wątpię. Nie pozostało mi nic innego, jak nabycie łóżka do dziecinnego pokoju, dłuższego niż 1,40 m. Będę spędzać w nim upojne, samotne noce, szczelnie wypełnione snem. Objęcia Morfeusza! O tym tak naprawdę marzą kobiety, matki dzieciom.