Poranek na przystanku autobusowym jest jak spotkanie towarzyskie. Od lat te same osoby o tej samej porze udają się autobusem w sobie tylko wiadomym celu. Z góry wiadomo, kto i gdzie będzie wysiadał, kto będzie zaspany, jak codzień, a kto rześki niczym skowronek. Jeśli ktoś na pewno zauważy moja nową fryzurę, czy nowe buty- to będą to właśnie poranni współtowarzysze podróży.
Dziś rano dołączył pasażer niecodzienny w każdym tego słowa znaczeniu. Niecodzienny- ponieważ jeździ z nami tylko niekiedy, niecodzienny, ponieważ mało kto śpiewa podczas podróży komunikacją miejską autorską pieśń "już nie będziesz nigdy moja, o nieeee, moja nie będziesz juuuuuuż". Dziś śpiewu nie było, może żal z powodu niemojości tajemniczej onej nie był tak dojmujący, a może, na odmianę, dziś była jego, ponieważ chłopak wygenerował przedziwny pląs, wyraźnie pełen radości. Może to złote, poranne, jesienne słońce przeświecające przez równie złote liście popchnęło go do natchnionego tańca?
Ludzie z wyraźnym zażenowaniem unikali kontaktu wzrokowego z chłopcem, który, zachęcony życzliwym spojrzeniem, rozpoczyna rozmowę- opowieść o sobie. Ludzie nie potrafią sobie radzić z niecodziennością. Ludzie czują się pewnie w swojej szarości, wszystko, co odbiega, powoduje irracjonaly niepokój.
Czy jestem normalna tylko dlatego, że nie mam dość odwagi, aby wytańczyć poranny taniec w oczekiwaniu na codzienność?
Wysiadaliśmy na tym samym przystanku, dwie osoby w drzwiach autobusu. I co powiecie? Chłopiec popatrzył na mnie, usmiechnął się i z ukłonem puścił mnie przodem. Zwyczajna rzecz w niezwyczajnych okolicznościach. A może odwrotnie?