poniedziałek, 28 listopada 2011

Nie czytać, bo żale wylewam!

Życie leniwie płynie.

Leniwie, bo nie czuję, żeby coś się zmieniało. Praca, szkoła, choroba, kuchenne zajęcia, nawet spotkania z przyjaciółmi rozgrywają się na podobnej scenie, według niemal identycznego scenariusza.

Dziwi w tym lenistwie jedynie to, że nie mogę nadążyć za dniem, który ucieka, przecieka, upływa, przesącza się, zanika, gdzieś się-między minutami- mijamy nieustannie. 

Najbardziej wyżyma mnie szkoła.

Chciałabym, żeby moje dziecko umiało myśleć.

Chciałabym, żeby odkryło swoje zainteresowania.

Chciałabym, by mój syn umiał informacje przyswojone z książek wykorzystać w praktyce.

Chciałabym, żeby dziecko umiało w lesie odróżnić jodłę od sosny, a na łące szalej od rumianku.

Chciałabym, aby dziecko umiało się uczyć.

Chciałabym w końcu, aby szkoła dała fach.

Drogi Mikołaju, to lista życzeń do Ciebie, ponieważ instytucja powołana specjalnie w tym celu żadnej z powyższych rzeczy mojemu dziecku nie daje i dać nie zamierza.

Muszę nauczyć sama? No ba. Ale czy mogę? Czy umiem dosyć?

Na samokształcenie w nauczycielskim fachu mam mało czasu, bo biegam do pracy, zapracować na podatki, zapracować na aparat, który utrzymuje szkołę i ministra od mieszania dzieciom w głowach.

Mój syn ma problemy z ortografią. Od lat. Od lat łapię się najróżniejszych metod, żeby jakoś wtłoczyć do łeba podstawy podstaw. W tym roku się poddałam, dojrzałam do fachowca. Wykonałam telefon do poradni dyslektycznej.

Nie zależało mi na zaświadczeniu, chciałam konkretnej pomocy. Najpierw dowiedziałam się, że jest rejonizacja. Myślałam, że to słowo dawno temu znikło z naszego słownika, ale nie, trwa i rządzi. Jest JEDNA pańcia, która może zająć się moim dzieckiem. Nie ma możliwości jej ominąć, chociaż od razu widać, że nie pomoże, bo nie chce. Robi dziecku testy na inteligencję, ogląda koślawe literki. Z tronu spływają kąśliwe uwagi o braku skupienia uwagi, o nieznajomości zasad ortografii (!!!)(bzdura, jakich mało), o niedbałości, lenistwie. Z testów wynika, ze dziecko jest sporo powyżej przecietnej, czyli powinien się nauczyć! Nie umie, czyli leń! Dobrze, mówię, proszę mi powiedzieć, jak uczyć? Ano prowadzić zeszycik dyktand. Nie pomaga? Niemożliwe, widocznie niedbale prowadzony. Coś więcej? Więcej nie potrzeba. Aż poradnię trzeba otworzyć, żeby takich rad udzielać? Nie mógłby nauczyciel od j. polskiego? Trzeba utrzymywać babę, której zadaniem jest podać formularzyk i prawić dziecku złośliwości? Zeszycik dyktand prowadzimy od dawna, przez trzy lata nie pomógł, to nagle teraz ma zdarzyć się cud?

Jedyną przydatną informacją, jaką udało mi się od niej wyrwać, była ta o niewłaściwym trzymaniu pióra przez dziecko. Kuba jest w piątej klasie. Przez tyle lat nikt nie zwrócił na to uwagi. Ileż ja się nasłuchałam od nauczycielek! Że za wolno, że niewyraźnie, że szybko się męczy, że się nie stara! Szlag! Kupiłam pióro, kupiłam książkę, trenujemy przez tydzień i już są efekty! Jak widać, nie wiedziałam dość, nie przyszło mi do głowy, że sposób trzymania pióra jest aż tak ważny!

Oczywiście, narzędzia i książki wyszukałam w internecie, bo pańciazporadni nie udziela takich informacji. Ta o trzymaniu pióra ulała się przypadkiem, przy okazji pogardliwej uwagi, że Kuba nawet pióra nie umie poprawnie chwycić. Kuuuurwa mać!

Podobno mają być zlikwidowane domy kultury. Miasta nie stać na ich utrzymanie. Żal mi się zrobiło, ponieważ znany mi osobiście dom kultury jest prawdziwą perełką, całkiem niedawno władowano w jego powstanie gigantyczne pieniądze. Nauczyciele z Fortu zbierają podpisy przeciwko likwidacji placówki. Zadałam jedno pytanie- dlaczego sami nie próbujecie tego wziąć? Przecież to samograj, wyjątkowe miejsce, już wyremontowane, są uczniowie, jest renoma! Może będzie biedniej, ale powinniście się utrzymać na rynku bez problemu. Dacie radę! Ano, nie jest łatwo. Jeśli firma zrobi się prywatna, to nauczyciele stracą swój status. Nie będą już nauczycielami, przepadną przywileje zagwarantowane kartą nauczyciela. Czyli wydano wyrok. Miasto nie zapłaci, ludzie się nie zaangażują. Stracą dzieci.

Co gorsza, uświadomiłam sobie, że pańcia psycholożkazporadni też jest objęta kartą nauczyciela.

Czasem słucham narzekającej koleżanki nauczycielki. Że karta kłuje w oczy, że fora internetowe pełne złych słów, że dziennikarze są krytycznie nastawieni, że uczniowie nie szanują, że nagonka. Wtedy ja, biedny żuczek, kręcę się bezradnie, zaciskam pięści i zęby. Nie mówię, że nikt tak łatwo nie niszczy dziecięcej psychiki, nie odziera z godności (rodziców) i poczucia własnej wartości (dzieci) jak nauczyciele właśnie. Ani słóweczkiem się nie zdradzam z myślami, że wkurza mnie zdrewniały i skrzypiący model nauczania, że wpienia mnie tłamszenie dziecięcej indywidualności. Nie odzywam się, bo pewnikiem kiedyś będzie uczyć moje dziecko, bo nie czuję się na siłach walczyć z systemem. A potem wypraszam koleżankę, mówię:

- Przepraszam cię, ale mój wolny czas się skończył.

 Nie dodaję, że muszę zająć się naprawianiem tego, co ktoś spaprał za pieniądze i przywileje, za co płacę ja osobiście, płaci społeczeństwo, a w końcu zapłacą dorosłe już dzieci.

A życie przepływa leniwie między palcami.