sobota, 11 lipca 2009

Z pamiętnika hazardzisty.

Kto gra w karty, ten ma łeb obdarty.

Żeby potem nie było, że nie uprzedzałam. Mnie babcia najpierw uprzedziła, potem nauczyła grać w Durnia.

Nie bez dumy wyznam, że przy pomocy Durnia nauczyłam się dodawać :)

Na początek należy zaopatrzyć się w karty, 24 sztuki, czyli od dziewiątki do asa. Potem koniecznie trzeba zorganizować sobie przynajmniej jednego przeciwnika, w wieku od, powiedzmy, 5- 6 lat (łatwe, zobaczysz! pewnie, że wygrasz, jak ktoś gra pierwszy raz zawsze wygrywa!(potem należy pozwolić wygrać, co najmniej raz)). Przeciwnik może być jeden, dwóch, lub (ostatecznie) trzech, zgodnie z podzielnością liczby 24. Karty tasujemy. Rozdajemy po 5 sztuk. Kolejną kartę kładziemy brzuchem, czyli obrazkiem do góry. Kolor na obrazku to tzw trumf, czyli atut. Nieobeznanym w karcianej terminologii wyjaśniam, że kolory w kartach są cztery:

karo   

kier 

trefl 

pik

Stanęliśmy na samotnej karcie, leżącej na środku stołu. W ręce trzymamy resztę nie rozdanych kart. Tymi kartami przykrywamy, jak kołderką, naszą kartę atutową.

 Skupiamy się teraz na pięciu kartach, które nam przypadły. Zaglądamy w nie z zachowaniem zasad bezpieczeństwa- karty trzymamy przy orderach i wystrzegamy się "przypadkowych" spojrzeń czujnych oczu bezwzględnych przeciwników, posiadających oczy dookoła głowy, niejednokrotnie na wypustkach. W otwarte karty gramy wyłącznie w celach instruktażowych.

Co my tu mamy.

  

Po pierwsze- w tej grze atutem jest pik. Naturalnie, ideałem jest posiadanie największej ilości rzeczonych pików we własnych kartach. Naturalnie, najlepiej, gdyby to były same asy pik. W uczciwej grze jest to niemożliwe, wolno natomiast podmienić posiadaną w ręku dziewiątkę pik na króla leżącego pod kołderką. Dziewiątka trumfowa wymienia się na wyższą kartę spoczywającą na stole.

Po drugie- atut przez całą grę jest ten sam.

Po trzecie- w grze istnieje możliwość tzw. meldowania. Zbieramy w ręce parę, damę i króla tego samego koloru. Najwartościowszy jest meldunek atutowy, daje czterdzieści punktów. Cała reszta- pół z tego, czyli po dwadzieścia.

W naszym, przykładowym rozdaniu mamy w ręce dziewiątkę i damę pik. Wymieniamy dziewiątkę na króla

  

 i stajemy się szczęśliwymi posiadaczami najcenniejszego meldunku, który na dobrą sprawę gwarantuje wygraną w tej partii. Przeciwnik ma meldunek za dwadzieścia. Przypominam, atut jest niewymienny, jeśli przeciwnik zamelduje swoje nędzne treflowe dwadzieścia, nadal trumfem jest pik.

Po czwarte- dorzucamy do koloru i nie ma obowiązku przebijania. Przeciwnik melduje dwadzieścia, rzucając na stół damę od kompletu- tu treflową- mówiąc: melduję dwadzieścia (co bardziej podejrzliwi przeciwnicy żądają w tym momencie okazania króla- ich prawo, trzeba pokazać). Nie mamy wyjścia, dorzucamy dupka trefl. Dobieramy po jednej karcie, tak, żeby w ręce zawsze było pięć sztuk. Dostaliśmy dziewiątkę karo. Przeciwnik męczy kolor, rzuca króla trefl. Mamy teraz wybór. Możemy zabić króla naszą pikową damą, rujnując sobie wymarzony meldunek, lub dorzucić bezwartościową dziewiątkę.

Po piąte- wartość kart:

Najstarszy jest As- 5 pkt.

Król- 4 pkt.

Dama- 3 pkt.

Walet, czyli dupek- 2 pkt.

Dziesiątka- 1 pkt.

Dziewiątka, jako się rzekło- bezwartościowa.

Razem w kartach jest sześćdziesiąt punktów, dlatego trumfowy meldunek w trakcie gry prawie gwarantuje zwycięstwo.

Po szóste, choć powinno być po pierwsze, najświętsze, aktualne w każdej grze karcianej- grę zaczyna osobnik po lewej stronie rozdającego, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jest to człowiek, który przy rozdawaniu kart dostał pierwszą kartę. Nigdy, ale to nigdy nie rozpoczynamy rozdawania kart od siebie.

Po siódme- pierwszy dobiera kartę ten, kto zabrał lewę (czyli wziątkę, inaczej bitkę). Zgodnie z prawem silniejszego :) Następny ruch również należy do silniejszego. Byłem dzielny, zawładnąłem kartą przeciwnika- następny ruch należy więc do mnie. Proste.

To już wszystko, jeśli chodzi o zasady.

Po zakończonej grze trzeba przeliczyć aktywa.

  

2 asy- 10

3 króle- 12

3 damy- 9

1 walet- 2

1 dziesiątka- 1

34 punkty w kartach+ 40 punktów za meldunek- razem 74 punkty. Odnieśliśmy miażdżące zwycięstwo, ponieważ przeciwnik ma: 60 minus 34 = 26 punktów w kartach plus 20 za meldunek- razem 46 punktów.

Dobra rada:

Należy wystrzegać się miażdżących zwycięstw, zwłaszcza w przypadku dzieci i początkujących przeciwników. Dzieci rezygnują z rykiem, który trudno ukoić, przegrywający dorośli natomiast niezwłocznie dochodzą do wniosku, że gra jest nudna i mają w dupie.

Gra JEST nudna, ale czasem lepiej nudzić się wspólnie, przy kartach, niż osobno gapić przez okno na padający deszcz i poddawać się depresji, niezwykle szybko nadciągającej w trakcie deszczowych wakacji.

Zapomniałabym o najważniejszym.

Przegrany zostaje tytułowym Durniem. Mina dziecka, w majestacie prawa nazywającego rodzica durniem- bezcenna :)

sobota, 4 lipca 2009

namiot

Idą wakacje. Pamiętni zeszłorocznych problemów związanych z namiotem postanowiliśmy zaopatrzyć się w całkiem nowy dom, taki...idealny, na miarę wciąż rosnących potrzeb. Rzecz jasna, ja wybierałam, w końcu to moja "potrzeba" rośnie najszybciej :(

Po pierwsze- miał się łatwo rozkładać, wszak nie zamierzamy spędzić wakacji na nieustającym rozbijaniu namiotu. Drugie ważne- brak kałuż wewnątrz w razie deszczu. Trzecie- uszanowanie dorosłego dwunoga, czyli możliwość korzystania z namiotu na stojąco. Co prawda, sypiam leżąc, ale już przerabiałam przebieranie się i wędrówki na czworakach, dziękuję, więcej nie chcę.

Po przerzuceniu miliona ofert zdecydowałam się na NEO. Podobno kobiety, wybierając, biorą pod uwagę wyłącznie kolor. Proszę, proszę, widać wyraźnie, że jest to pomówienie. Może zniewaga. Gdybym kierowała się kolorem, na bank nie wybrałabym sraczkowatego :) Kierowałam się rozmiarem przedsionka- zmieści się w nim stół i krzesła, znęciła mnie wizja hazardowej gry w durnia, albo w wojnę, cymbergaja, czy też w kości- podczas deszczu, który, rzecz jasna, nie będzie padał. W końcu Neo, toż to prawie jak Noe, sama nazwa wskazuje, że nawet potop nie da rady. Chyba.

Nabyty w styczniu wór zalegał w piwnicy i czekał na dogodny moment. Doczekał się wczoraj.

Udaliśmy się całą rodziną w ustronne miejsce, żeby nie było wstydu przy ludziach, i rozpoczeliśmy żwawą akcję. Z torby wylazło bez trudu. Potem było wyłącznie pod górkę. Wielgachna szmata, kawał brezentu, niepoliczalna ilość rurek, jakieś nieokreślone kawałki- ręce mi opadły do samej ziemi. Rzecz jasna, instrukcji brak, bo chłopu ręka by uschła, gdyby ją zabrał, przecież na zdjęciu wszystko co najważniejsze, jest.

No podłogi nie ma, ale oczywistym jest, że podłoga jest na podłodze. Acha. To od czego zaczynamy? Nie wiem, zaczynaj, od czego chcesz. OK, w takim razie budujemy przedsionek.

Dziecko zmontowało maszt- cud, że nie wybił okna w pobliskim domu, bo koniec masztu ginął za horyzontem. Naprawdę, duża rzecz. Wśród kilometrów kwadratowych tropiku wespół wzespół namierzyliśmy stosowną dziurkę. Potem drugą.Wg obrazka - powinniśmy mieć gotowy przedsionek. Akurat. Smętny kawałek szmatki rozkrzyżowany na wetkniętych w grunt patykach nijak nie poddawał się formowaniu. Zaraz, podłoga ma pętelki, może trzeba było najpierw tę podłogę? Słuchaj, do czego służą te taśmy? A te kółeczka?

Wtykaliśmy maszty różniście, w dziurki w taśmach, w dziurki w podłodze, w grunt luzem- kompletna klapa, "namiot" wyglądał jak ściera do garów niedbale zawieszona na kaloryferze.

- Do dupy ten namiot, coś ty wybrała?

- Trzeba było instrukcję zabrać, a nie teraz narzekać.

- Chyba zwariowałaś, po co nam namiot, który trzeba rozbijać z instrukcją?- tu mnie miał. To akurat święta prawda.

- Mam dość. Szarpiemy się z nim ponad godzinę, a jest coraz gorzej. Zwijamy. Pojedziemy do sklepu, obejrzymy gotową, rozbitą sztukę i będziemy mądrzy.

Ha, ha zwijamy.

Po upakowaniu, ściśnięciu i zwązaniu pakiet uzyskał rozmiar trzy razy większy od wyjściowego, co wykluczyło upchnięcie go w eleganckiej torbie od kompletu. Trudno. Pozbieraliśmy fanty luzem i pojechaliśmy pod sklep, gdzie oczekiwały nas przepięknie naszpanowane dzieła. Acha. Te aluminiowe rurki, które chcieliśmy wyrzucić, mają podtrzymywać daszek nad tarasem! Czyli mamy taras! Dwa tarasy, sądząc po liczbie rurek.Tajemnicze kółka z wypustką to rewelacyjny system ping&ring, fantastycznie ułatwiający ustawienie masztów! Acha.

- Dobrze. To już wszystko wiemy.

Wszystko? A do czego jest ten  trapezoidalny hektar szarej szmaty? A jak się zwija, żeby wlazło do torby? Co ze skraplaniem pary wodnej wewnątrz namiotu? I CO Z NIEPRZEMAKALNOŚCIĄ?

- Tak, kochanie, teraz już na pewno sobie poradzimy.- Czasem bywam mądrą żoną.

Po trzygodzinnej szamotaninie jedno wiem na pewno. Zmieścimy się. Możliwe że, oprócz nas, zmieściła by się wewnętrz spora drużyna harcerska, lub średniej wielkości ciężarówka z przyczepą.

Wstępnie rozważam stacjonarne wakacje. Przecież nie bedziemy się codziennie szarpać z rozbijaniem tego monstrum. No, chyba, że wytrenujemy- dzień za dniem, po pracy, dwie godzinki rozbijania namiotu.

Już się cieszę.