piątek, 29 lutego 2008

Auto

Mamy nowe prawo jazdy w rodzinie! Roczny trud został uwieńczony sukcesem, synek został "dopuszczony do ruchu".

Każdy jednakowoż medal ma dwie strony. Bardzo się cieszę, że Michał zdał i posiada, ładnie to będzie wyglądać w ewentualnym podaniu o pracę. Niestety, jedynym pojazdem w rodzinie jest nowiuśki, pachnący, ukochany i  bardzo zajęty KlejNote. Przepychamy się oboje z mężem w wyścigu do kierownicy. Jak on rano, to ja po południu, albo na odwrót. Walka jest to brutalna i bezwzględna, łokcie, zęby i pazury. Z dużym trudem dopuszczam myśl, że ktoś inny niż ja ośmiela się usadzić dupę na fotelu kierowcy. Drażni mnie przesunięty fotel i przestawione lusterka. Nie wątpię, że mój mąż objawy ma podobne.

Gdzie tu miejsce dla młodzieńca, któremu się wydaje, że roczny wysiłek zasługuje na nagrodę w postaci dopuszczenia do kierownicy? Nierealne. Niemożliwie niewyobrażalne. W ogóle nie wchodzi w grę.

Czuję się jak ostatnia egoistyczna świnia, ale nie dam. Mowy nie ma.

czwartek, 28 lutego 2008

Przypłynął statek z bananami

[onet_player v1="sgiFOt0034" v2="" v3="" v4="350935"]

Film nagrany przy użyciu aparatu fotograficznego. Myślę, że lepiej bedzie poprzestać na robieniu zdjęć. Najbardziej ucierpiała fonia, a i wizja, jaka jest, każdy widzi.  

Miłego oglądania.

 

 

niedziela, 24 lutego 2008

Shanties `08

Trzy dni bujania i klaskania. Ma ten festiwal nieodparty urok, zwłaszcza koncerty dla dzieci. Kto nie był- nie zrozumie. 

Bywam co roku, starannie wybierając koncerty, podczas których zostaną odśpiewane moje ukochane numery. Poniżej jeden z nich. Co prawda, na żywo brzmi o niebo lepiej, ale tekst jest zawsze ten sam. Obrzydliwie sentymentalny. Ukochany. 

http://www.wrzuta.pl/audio/xfPVeB6zwz/ekt_gdynia_-_nie_sprzedawajcie_swych_marzen

czwartek, 21 lutego 2008

Nie odlecimy do ciepłych krajów.

W rozmowie "po latach" z jednym takim kolegą wypłynął temat emigracji.

-Nie wyjechałem, i nie wyjadę. Mógłbym, Firma daje takie możliwości, zachęca, ale nie. Wiesz, ostatnio uświadomiłem sobie, że lubię ludzi. A tam byłbym Obcy...

Rozważałam taką możliwość. W końcu, mam rodzinę za oceanem, miałabym wsparcie i pomoc. Siostra nalegała, pewnie dlatego, że czuje się tam cholernie samotna, a jakbym była na miejscu, to mogłaby narzekać na rodzinę z Polski... Chyba jestem niesprawiedliwa. Mam nadzieję, że jestem niesprawiedliwa. Obym nie musiała sprawdzać.

Mam tutaj pracę. Może i nienajlepiej płatną, ale spokojną. Mam gdzie mieszkać i czym jeździć. Głód nie zagląda mi w oczy, a ubrania kupuję w sklepach. Dzieci uczęszczają do szkół, państwowych, nienajlepszych, ale już znam te szkoły i ich problemy, mogę się postarać złagodzić skutki "edukacji". Dzieci mają tu znajomych, swoje ścieżki i swoje ukochane miejsca. Mąż też ma pracę, nierewelacyjną finansowo, ale sprawdza się w niej, czuje się doceniany, a najważniejsze, że lubi to co robi. Jeździmy na wakacje. Mamy tu ulubionych sąsiadów, znajomych, rodzinę.

Co oznacza dla mnie emigracja?

Mieszkanie kątem u rodziny, przynajmniej na początku. Ciekawe, jak długo byśmy się lubili? Czy znalazłabym taką pracę, która dałaby mi szansę na własny lokal? Córka siostry chodzi do prywatnej szkoły, czyli moje dzieci już na wstępie czułyby się "gorsze". Nie znają dobrze języka, a szkoła jest angielskojęzyczna. Stres potworny! Na jaką pracę mam szansę? Szycie? Szmata? Gary? Opieka nad próchnami? Nie, dziękuję. Mogłabym wyjechać na chwilę, "na zarobek". Tylko czy życie tutaj poczeka na mój powrót? Czy mały synek dalej będzie miał siedem lat? Czy duży nie będzie potrzebował pomocy? Czy babcia nie zwinie się z żalu, że obie córki wyjechane? A mąż? Czy nie stanie się byłym mężem?

Życie w szpagacie. Tam jeszcze (a może nigdy) nie u siebie, tu już nie u siebie.

Nie, na razie nie ma takiej konieczności.

 

 

 

poniedziałek, 18 lutego 2008

Absurd

Miniony łikend upłynął mi pod znakiem rozliczeń rocznych podatkowych. Pitolenie zakończyło się pełnym sukcesem, ponieważ udało się uzyskać kwotę "do zwrotu".

Zadumałam się chwilę nad tegoroczną nowością, czyli ulgą na dzieci. Fajna rzecz, taka ulga, odlicza się ponad tysiąc złotych na każdą jedną sztukę. Od podatku się odlicza. Czyli od tej kwoty, którą w ciągu roku wpłaciło się do urzędu. Bo jak się nie wpłaciło, to nie ma od czego odliczyć.

Sprawdziłam.

Pracownik z najniższą krajową ma w pozycji " zaliczka pobrana przez płatnika" zawrotną kwotę 372,- PLN.

Choćby miał i siedmioro dzieci- dostanie najwyżej 372,- zł.

Polityka prorodzinna, proszę państwa, nic innego. 

................

Z ostatniej chwili: ulga jest niepodzielna, nie odprowadziło się tego 1100 podatku, nie zasłuzyło sie na żaden, choćby i cząstkowy zwrot.

piątek, 15 lutego 2008

*

Weszło mi w nawyk prześlizgiwanie wężowym ruchem nas rzeczami, które dotyczą mnie najmocniej. Lubię to. Pozwala złapać dystans.

Płytko? Powierzchowne? No i co z tego?

wtorek, 12 lutego 2008

Walentynki

Idą walętynki. Świat się czerwieni.

Pomyślmy zatem.

1. Kwiaty.

No tak. Najprostsze rozwiązanie. Wiadomo, że czerwone, że róża, że kupimy nawet na stacji benzynowej. Trzeba wyłożyć parę złotych, wręczyć, parę słów zza celofanika, buziaczek, problem z głowy.

A teraz inny obrazek: piknik, łąka, spontanicznie zerwana i wręczona stokrotka, buziaczek, problemy z głowy...

2. Czekoladki.

Koniecznie z czerwonym serduszkiem. Patrzy kto, co jest w środku? A może są obrzydliwe, orzechowe na przykład? Albo pomarańczowe? Grunt, żeby to sreduszko, nieprawdaż. Do czekoladek zawsze można dołożyć życzenia, na przykład "i niech Ci się dieta uda".

3. Bielizna.

No, jakaż? Czerwonaż koronkoważ nieobszernaż. Taka głównie ze sznurka i kokardek. No przecież nie do chodzenia, ha, ha, ha.

Nie powiem, widziałam kilka interesujacych sztuk "bielizny". Niektóre i owszem, chciałabym widzieć w mojej szafie. Na pewno jednak mój mąż nie chciałby się nawet dowiedzieć, ile kosztują, bo ta trudna gałąź wiedzy mogłaby podciąć, że tak powiem, gałąź. Trwale.

4. Romantyczna kolacja. 

Niezła rzecz. Suuuper. Może nie akurat 14 lutego, bo bywa problem z miejscem. Niektórzy (w tym ja) cierpią na niestrawność, jak widzą odświętną, walentynkową czułość przy sąsiednich stolikach.

Ale kolacja, owszem, koniecznie z czerwonym winem.

5. Maskotka.

Buuuuueeeeee. A potem zdziwko, że kobiety czują się seksowne w piżamce w misie.

6. Perfumy.

O tak. Jak najbardziej. Nibyokazje na perfumy wielkiego wpływu nie mają, czerwoną kokardkę da się zdjąć, jak kto chce, a i serduszka takie bardziej dyskretne. No i wybierać ma facet podług upodobania... 

7. Biżuteria.

Jasssne. Zawsze mile widziana.

Nie chce mi się dalej kombinować, bo nie w gadżetach rzecz, Drodzy Państwo.

Zmysły.

To zmysły do czerwoności, a nie czerwień do utraty zmysłów.

Walentych życzę. Lub Walentynek, każdemu podług preferencji seksualnych.

Po głębokim namyśle uznałam, ze czerwony kolor nie jest taki zły. Byle gadżet był właściwy.

  

 

 

sobota, 9 lutego 2008

O poranku

Jechałam sobie dziś samochodem. Był wczesny poranek. Jak na sobotę oczywiście, w każdym razie było już jasno. Nie powiem, że byłam całkiem przytomna, ale wzrok już całkiem przyzwoicie funkcjonował. Podjechałam leniwie do skrzyżowania, czerwone światło, stop. Skrzyżowanie z tych wiekszych, na światłach stoi się długo. Z nudów rozejrzałam się po okolicy.

Na pobliskiej wysepce stał młody człowiek i mile się do mnie uśmiechał. Usmiechnęłam się i ja. Na to młodzian wykonał przepiękny piruet, ściągając jednocześnie spodnie. Tym razem spojrzała na mnie owłosiona dupa. Dupa falowała, rytmicznie postukując agrestami.

Doznałam trwałego opadu szczeny. Wgapiałam się w ten goły tyłek przez dłuższą chwilę, aż ocucił mnie klakson. Światło było zielone, inni chcieli mimo wszystko jechać dalej.

Teraz się zastanawim, czy to życie się na mnie wypięło, czy tylko rzyć?

czwartek, 7 lutego 2008

Egzamin

Trzecia próba. Telefon.

-Oblałem.

O kurwa. Ileż razy można udowadniać, że się jest fantastycznym kierowcą po trzydziestu godzinach za kierownicą?

Zaniepokoiłam się. Może rzeczywiście nie umie? Telefon.

-Panie Andrzeju, co z tym moim dzieckiem? Może trzeba mu jeszcze kilku godzin dodatkowo?

-Spokojnie, umie. Żeby zdać egzamin trzeba trzech rzeczy: umiejętności , życzliwego egzaminatora i opieki Świętego Krzysztofa, patrona kierowców.

No tak. Życzliwy egzaminator to mit i legenda. Ze świętymi jesteśmy na bakier. Czyli mamy jedno na trzy.

To teraz tort z jedną świeczką- minął rok od rozpoczęcia jazdonauk. Na moje oko opanowanie techniki jazdy zajmuje ok pięciu godzin. No, dziesięciu, wliczając parkowanie tyłem. Aby umieć sprawnie poruszać się w ruchu miejskim- trzeba dwóch lat. Być może nie jest to tylko moja opinia. Może być drugi tort i dwie świeczki. Są plany, aby prawo jazdy można było uzyskać dopiero od 21 roku życia . Trzeci tort i trzy świeczki?

Nie ma tego złego. Nie dobiera mi się do auta. Może nawet zdąży zarobić na własny pojazd, kto wie?