Idą walętynki. Świat się czerwieni.
Pomyślmy zatem.
1. Kwiaty.
No tak. Najprostsze rozwiązanie. Wiadomo, że czerwone, że róża, że kupimy nawet na stacji benzynowej. Trzeba wyłożyć parę złotych, wręczyć, parę słów zza celofanika, buziaczek, problem z głowy.
A teraz inny obrazek: piknik, łąka, spontanicznie zerwana i wręczona stokrotka, buziaczek, problemy z głowy...
2. Czekoladki.
Koniecznie z czerwonym serduszkiem. Patrzy kto, co jest w środku? A może są obrzydliwe, orzechowe na przykład? Albo pomarańczowe? Grunt, żeby to sreduszko, nieprawdaż. Do czekoladek zawsze można dołożyć życzenia, na przykład "i niech Ci się dieta uda".
3. Bielizna.
No, jakaż? Czerwonaż koronkoważ nieobszernaż. Taka głównie ze sznurka i kokardek. No przecież nie do chodzenia, ha, ha, ha.
Nie powiem, widziałam kilka interesujacych sztuk "bielizny". Niektóre i owszem, chciałabym widzieć w mojej szafie. Na pewno jednak mój mąż nie chciałby się nawet dowiedzieć, ile kosztują, bo ta trudna gałąź wiedzy mogłaby podciąć, że tak powiem, gałąź. Trwale.
4. Romantyczna kolacja.
Niezła rzecz. Suuuper. Może nie akurat 14 lutego, bo bywa problem z miejscem. Niektórzy (w tym ja) cierpią na niestrawność, jak widzą odświętną, walentynkową czułość przy sąsiednich stolikach.
Ale kolacja, owszem, koniecznie z czerwonym winem.
5. Maskotka.
Buuuuueeeeee. A potem zdziwko, że kobiety czują się seksowne w piżamce w misie.
6. Perfumy.
O tak. Jak najbardziej. Nibyokazje na perfumy wielkiego wpływu nie mają, czerwoną kokardkę da się zdjąć, jak kto chce, a i serduszka takie bardziej dyskretne. No i wybierać ma facet podług upodobania...
7. Biżuteria.
Jasssne. Zawsze mile widziana.
Nie chce mi się dalej kombinować, bo nie w gadżetach rzecz, Drodzy Państwo.
Zmysły.
To zmysły do czerwoności, a nie czerwień do utraty zmysłów.
Walentych życzę. Lub Walentynek, każdemu podług preferencji seksualnych.
Po głębokim namyśle uznałam, ze czerwony kolor nie jest taki zły. Byle gadżet był właściwy.