czwartek, 30 sierpnia 2007

Wypięty przeciwko światu

Co jest w życiu ważniejsze- smaki, czy smaczki?

Smaczków często dostarczają mi blogi. Się nie lubiło czytać blogów dłuuugo, bo co w końcu obchodzi mnie życie obcych mi ludzi, ale, pewnego razu...

Małe dziecko pojechało z babcią na wakacje. Babcia nigdy nie była wyrywna do takich wyjazdów, bo przecież nie da sobie rady, ale została przekonana przemocą, i pojechali. Pominę, pełnym niesmaku, milczeniem, ilość wykonywanych codziennie telefonów. Ale jeden z nich dał mi do myślenia. Dowiedziałam się otóż, że Pimpuś, przy dzieciach, ściąga spodnie i pokazuje gołe cztery literki. Konsternacja i oburzenie, tak wśród dzieciątek, jak u rodziców, babć i dziadków. Nigdy nie udało mi się dotrzeć do sedna sprawy, skąd, dlaczego, po co. Nie było mnie po prostu na miejscu we właściwym czasie. Relacje późniejsze były wyraźnie skażone opinią dorosłych. Mogę się tylko domyślać, że czołowe miejsce zajęła tu chęć zwrócenia na siebie uwagi (na widowni była aktualna ukochana), oraz tzw. podpucha (drugi facecik pretendował do ręki ww ukochanej, i starał się skompromitować rywala).

W każdym razie, babcia rzuciła temat, i oczekiwała, że ja zadecyduję, co z tym zrobić. Babcię znam już jakiś czas, umiem zinterpretować te stalowe nutki pobrzmiewające w jej głosie, dobrze wiem, że oczekiwała mojego natychmiastowego przyjazdu, w celu solidnego wytrzaskania splugawionych światłem dnia półdupków. Nie żebym była całkowicie przeciwna przemocy w rodzinie (jakże inaczej można dziecko przekonać np. do wyrzucania papierków po cukierkach do kosza, zamiast na podłogę, czy też posprzątania swoich zabawek), ale w tym akurat przypadku nie wydawała mi się na miejscu. Uuuu, długo się zastanawiałam, jak mam "spontanicznie" zareagować. Z rozpaczy chyba (jako się rzekło, nie czytywałam blogów), zajrzałam na blog niejakiego Czeskiego. Zajrzałam w dodatku do notek archiwalnych, czego w ogóle nie umiem wytłumaczyć. Cóż tam zobaczyły moje zdumione i zachwycone oczęta? Otóż gołą dupę- wypiętą przeciwko światu. Czy ona była wypięta przeciwko światu, czy w jakimkolwiek innym celu, była to dupa, którą zobaczyłam w najwłaściwszym momencie. Nigdy wcześniej, nigdy później, niczyja druga twarz nie wzbudziła aż tyle ciepłych (może nawet gorących) uczuć. Uświadomiłam sobie bowiem, że ludziom po prostu zdarza się wypinanie. Na innych ludzi, na świat, na ograniczonych dorosłych, i nieżyczliwe dzieci. I że jest to nie tylko normalne i prawidłowe. Zdumienie budzi raczej fakt, że zdarza się tak rzadko.

Zdałam sobie wtedy sprawę, że dziecko trzeba utulić, ukochać, dowartościować, dorosłych spacyfikować, a sąsiedzkie wredne bachory przyprawić o dziką zazdrość. Nie było to trudne, zwłaszcza to przyprawienie o zazdrość. Do dziś moja czarna dusza uśmiecha się i oblizuje na samo wspomnienie. Konkurent mianowicie i prowokator obrzydły jest synem jednej takiej przeuroczej koleżanki. Autentycznie przeuroczej, posiadającej miłego męża i wyjątkowo sensownych rodziców będących oczywiście dziadkami obrzydliwca. Tak koleżanka, jak i jej sympatyczni rodzice wpatrzeni są w jedynaka, jak w obraz, psują, rozpuszczają ponad wszelką przyzwoitość, dodatkowo wpajają szczeniakowi przekonanie o własnej absolutnej doskonałości. No i wyrósł, wredny, jak mało który. Okazuje się, że miłością też można skrzywić dziecku charakter. W każdym razie, jedną z cech paskudnika jest nieopanowane łakomstwo. Nic w tym dziwnego, nigdy z nikim nie musiał się dzielić, a wrodzona skromność mu podpowiada, że najlepsze kąski są JEGO. Znam ponadto własne dziecko, i wiem, że serduszko ma dobre, lubi się z kolegami dzielić, tyle, że też jest łasuchem, i dzieli się oszczędnie. Jak ma czekoladę, poczęstuje, owszem, po kawałku, resztę zeżre sam. Rozwiązanie nasuwa się samo, udałam się do sklepu, nabyłam największe na świecie pudło czekoladek, i udałam się z wizytą do dziecka. I babci.

Przywitana zostałam przez tłum żądny sensacji i rękoczynów. Powietrze było gęste, atmosfera skwaśniała. Najspokojniej na świecie złożyłam dziecku życzenia imieninowe (ha, jak się dobrze imię wybierze dla dziecka, to imieniny ma co tydzień, w późniejszym wieku może to być dla niego nieskończonym źródłem radości i okazji), obdarzyłam prezentami, i największym na świecie pudłem czekoladek. Dobre dziecko poczęstowało wszystkich licznie zgromadzonych po JEDNEJ czekoladce, wywołując uczucia rozmaite. Zawstydzenie, bo przegapili, i nie złożyli życzeń w stosownym czasie.  Rozczarowanie, bo widać było wyraźnie, że solenizant sprany nie zostanie. A przede wszystkim ślinotok. Czekoladki były naprawdę wyśmienite. Z tych, co to się je pożera w samotności, żeby czasem nikt inny nie zobaczył, bo a nuż pochłonie choć jedną. Marzenie łasucha. Jedna to tyle, żeby usłyszeć ryk własnego organizmu pt.chcęęęę!!!!!! natychmiast wszystkie!!!!!!!

Smaczek? Proszę bardzo. Wyraz twarzy (te oczy...) prawdziwego łasucha, gdy mój synek oddalał się w stronę domu, z prawie pełnym pudłem łakoci jak ze snu.  Ależ był potem gnojek przymilny. Do czasu, gdy zdał sobie sprawę, że jest po sprawie, bo w gronie ściśle rodzinnym daliśmy radę wszystkim czekoladkom.

Oj, nie lubię interesownych lizodupców. I popieram wypinanie na takich wszystkich najpaskudniejszych gołych dup świata.

Od tamtej pory zaglądam w blogi. Można tam ujrzeć inną perspektywę. Od dupy strony.

Tak się zastanawiam, czy nie byłby to lepszy sposób na zwrócenie na siebie uwagi przez strajkujących? Wypiąć goły tyłek na władzę? Pornografia to nie jest, bo nie każdy tyłek wygląda, jak by to ująć elegancko, hm...zachęcająco, tyłek w spodniach opuszczonych do połowy wygląda OBRAŹLIWIE.

wtorek, 28 sierpnia 2007

Pat

Bycie rodzicem zmusza czasami do spacerów po niepewnym gruncie. Seksualnym. Jest się tym autorytetem moralnym, znaki wyraźnie wskazują, że duże dziecko spragnione jest rozmowy o pryncypiach, a nie bardzo potrafię temat podjąć. Jakoś tak niezręcznie.  Nawet nie dlatego, żeby mnie krępowała seksualność syna. Krępuje mnie natomiast świadomość seksualności rodziców.

Niby wiem, że rodzice nie znaleźli mnie w kapuście (to raczej te jesienne dzieci), ani też bocian nie przyniósł (w styczniu nie latają), jednak w jakiś pokrętny sposób nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że moi rodzice dopuścili się aktu. Oceniam to w kategoriach kazirodztwa, i mnie brzydzi. 

No więc krępuje mnie świadomość, że podpadam pod podobną kategorię. Klasyczny pat. Dlatego żadnych rozmów nie będzie. Czasem lepiej ominąć niż przeskoczyć.

Udałam się do sklepu, nabyłam paczkę prezerwatyw, oraz zachwycającą książeczkę pt "Masaż erotyczny Tao". Niech się gówniarz uczy, nie zapominając o środkach bezpieczeństwa.

Teraz on wie, że ja wiem, jeśli będzie chciał pogadać- proszę bardzo, ale teraz jego ruch. Szach-mat.

środa, 22 sierpnia 2007

Kozetka

Wiele blogów jest. Wieeele. Ciekawe, czy zastępują spotkania ze znajomymi, na które notorycznie brak czasu? Albo zwierzenia przyjacielskie? Takie, że chcesz się wygadać, a inni nie bardzo chcą słuchać, bo też chcą się wygadać? Czy powstanie fali blogozalewowej opróżniło gabinety (i kozetki) psychoanalityków? Hm...

wtorek, 21 sierpnia 2007

Szkoła?

Idzie wrzesień. A, tam, idzie. Dowala, mało sobie nóg nie połamie. Nieszczególnie mnie to cieszy, albowiem wrzesień to szkoła, a szkoła to totalny drenaż i tak pustego portfela. "I tak pusty portfel" spowodowan został kończącym się, niespodziewanym remontem mieszkania. Uczynienie z niewielkiej powierzchni mieszkalnej niespecjalnie wytwornego wnętrza, za to o czystych ścianach, spowodowało głośny tupot nóżek pieniążków galopem znikających za horyzontem.

No, ale małe dziecko po raz pierwszy uda się w gościnne progi placówki oświatowej, trzeba dziecku dać maksimum pewności siebie, czyli zasypać wściekle kolorowymi plecaczkami, kredkami, piórami, piórnikami, zeszytami i innymi absolutnie niezbędnymi do życia rzeczami.

Do kochającej mamuni dotarło, że rozpoczęcie roku szkolnego odbywa się zgodnie z uświęconą tradycją, czyli na biało-granatowo. Problem polega na tym, że nienawidzę stroju tzw. galowego u małych chłopczyków. Widok odzianych w paskudne, tandetne garniturki, kamizelki, czy też zwykłe białe "garniturowe" koszule do fatalnie uszytych spodenek wywołuje u mnie odruch wymiotny. Po prostu koszmar.

Nie jest mi wiec miłą świadomość, że mam wydać jakiekolwiek z posiadanych (a właściwie pożyczanych) pieniędzy na koszmarek, w którym co prawda moje dziecko będzie wyglądało tak samo, czyli koszmarnie, jak inni koszmarnie wyglądający. No, ale tradycja zobowiązuje.

Udaliśmy się więc na poszukiwanie koszmarnych ciuchów. Do H&M. trafiliśmy na fantastyczną, rockową, kolekcję. Nabyliśmy trzy pary rewelacyjnych spodni. W tym dwie czarne. Lekki niepokój wzbudza jedynie fason tych gatek. Jedna para czarnych dżins (rury, a co, w dobie lycry młodociany rockman może sobie pozwolić na baardzo dopasowane rury) posiada cudowny, czarny, szeroki pas, nabijany ćwiekami. Druga para, pseudo sztruksowa tym razem (lycra górą!!!), jest tak dopasowana, że nasuwa myśl o konieczności użycia łyżki do butów przy ubieraniu. W komplecie posiada brelok z czerwoną gitarą. Synek w obu parach spodni prezentuje się zjawiskowo. Niemniej, taki strój na początku roku szkolnego może niektórym nasunąć paskudną myśl, że zjawisko to nie z tej ziemi pochodzi. Muszę rozważyć nabycie upiornej białej koszulki "takiej, jak wszyscy mają". A zdjęcia bedę robić dziecku od pasa w dół.

Z dużym dzieckiem problemu nie ma, jest bowiem posiadaczem wytwornego garnituru, w którym zadaje szyku dwa razy do roku, oraz stosownej figury, na której garnitur leży jak należy, a nie wisi (jak nienależy).

Ech, szkoło, nigdy nie darzyłam cię estymą.