wtorek, 26 maja 2009
Ziółka
czwartek, 21 maja 2009
Komunijny bukiet kwiatów.
- Kuba ma w tym roku komunię, musisz chodzić z nim do kościoła!
- No ma. I chce przystąpić. Uprzejmie proszę, nie będę protestować, a co do kościoła, to przecież dziecko ma wierzącą i praktykującą babcię. Dlaczego nie moglibyście chodzić razem?
- Mrymry, mrumru...to rodzice powinni...mrymry
- Zależy ci? Zależy. Mnie nie zależy. Więc albo chodzicie razem, albo chodzi sam, przekonamy się, co z tego wyniknie.
- No to co, Kubusiu, na którą idziemy w niedzielę?
..............................
We wszystkie niedziele, święta, na różaniec, na roraty, na majówki, na zebrania- dzielnie wędrowali babcia i jej ukochany wnuk. Ponieważ babcia mieszka w pewnym oddaleniu, musiała do nas dojechać, pobrać dziecko, udać się na mszę, oddać dziecko, wrócić do domu. Razem- dobre 2,5 godziny. Przyłożyła się, wiedząc, że na mnie nie można liczyć.
..............................
- Poszłabyś chociaż do spowiedzi, zrób to dla dziecka, przecież będzie mu przykro!
- Nie pójdę. Nie dostanę rozgrzeszenia, bo nie chodzę do kościoła, więc popełniam ciężki grzech, co więcej, nie zamierzam nic w tej sprawie zmieniać, rozumiesz, świadomie żyję w grzechu. Albo więc skłamię, że zamierzam się poprawić, albo zataję grzech, albo uczciwie nie pójdę do spowiedzi. Co podpowiada ci katolickie sumienie?
- Mrymry, mrumru...może po spowiedzi byś się zmieniła...mrymry.
- Haha, wiem, co ludzie powiedzą. Nic nie powiedzą. Mnie, czy tobie w oczy się nie odważą, a za plecami? I tak plotkują, więc co to zmienia? A dziecku wytłumaczę, zrozumie. On wie, że nie lubię pośredników.
...............................
Przyjęcie komunijne odbyło się u mnie w domu. Babcia upiekła placki, sąsiadka tort, ja zorganizowałam obiad, jakieś sałatki i przekąski.
................................
Tu na scenę wkroczyła oddalona na co dzień o 130 km teściowa. Właściwie świekra, ale z charakteru wypisz wymaluj teściowa, taka z niewybrednych dowcipów.
- Co będzie na obiad?
- Nie wiem- odparła moja umęczona trzydniowym pieczeniem placków i obowiązkami kościelnymi Mama.
- Jak to: NIE WIESZ? Jak JA bym tu była, to WSZYSTKO bym wiedziała!- Acha. czyli gdyby tu była, to odwaliłaby całą robotę, a nie opierdalała się, jak Mama. Proszę, jaka porządna kobiecinka.
................................
- Słuchajcie, ja nie chcę się wam wtrącać, ale czy wiecie, że na stole nie ma alkoholu?- Och, Naprawdę?
- Nie ma. I nie będzie. To jest komunia, impreza tradycyjnie bezalkoholowa. Ksiądz prosił, będzie potem dzieci przepytywał, zdecydowaliśmy, że nie będzie.
- Jak to??!! A w zeszłym roku u Dorotki (druga, lepsza synowa) był nawet proboszcz na komunii, był alkohol, było wino i nic nie mówił! Pił z nami!
- U nas nie będzie.
...............................
Po komunii:
- Poznajcie się, to Pani Jasia. Też miała wczoraj komunię, czterdzieści osób w domu! Podała krokieciki! Były cztery gorące dania! Podziwiam Panią, jak Pani dała radę!
Acha. Ja miałam tylko 16 osób, wykpiłam się pieczonym mięchem, sosem z papierka i nie dopieściłam gości górą żarcia nie do przejedzenia.
..............................
Nie da się ukryć, nie sprawdziłam się zarówno jako chrześcijański rodzic, jak i gospodyni najlepszej imprezy w całej wsi. Wisi mi to, na szczęście.
poniedziałek, 11 maja 2009
Pytanie
- Mamo, co jest potężniejsze: obskurantyzm czy konfucjanizm?- padło z niewinnych usteczek małego synka.
Umarłam.
czwartek, 7 maja 2009
Turbacz
W ostatnim dniu kwietnia odebraliśmy ślicznie wyremontowany samochód od blacharza. Taka okazja nie mogła się zmarnować, udaliśmy się więc na pierwszomajowy pochód w góry. Miało być blisko, łagodnie pod górkę, ze schroniskiem na szczycie (pieczątka! lody! może nawet frytki!). Czara ognia wyrzuciła nadpalony skrawek pergaminu z napisem "TURBACZ". Odbadałam na mapie wszystkie szlaki prowadzące na szczyt, wyszło mi, że wchodzi w grę wyłącznie podejście z Koninek, bo najbliżej (ok. 6 km w jedną stronę). Zignorowałam podejrzane zagęszczenie niepotrzebnych linii na mapie, poderwałam rodzinę o szóstej rano na nogi (nie z wrodzonego sadyzmu, tylko z powodu przewidywanych korków na zakopiance), i w drogę.
Na szlaku powitała nas salamandra.
Chwilę później okazało się, że te niepotrzebne, gęste kreseczki na mapie oznaczały "nie idź tędy, bo nawet na czworakach nie dasz rady". Wczesny, majowy poranek w górach nader rzadko oferuje nadmiar stopni Celsjusza. Po 10 minutach wędrówki zastanawiałam się, po jaką cholerę zabrałam tyle ciepłych rzeczy, skoro będę szła w krótkich spodenkach i podkoszulku...Cóż, jeśli marzycie o łagodnym podejściu na Turbacz, omijajcie niebieski szlak z Koninek, 1/3 drogi prowadzi naprawdę ostro pod górkę.
Przy wejściu na szlak wisi tabliczka, określająca czas potrzebny na zdobycie szczytu- ok. 3h. Odpoczywając co drugie drzewo, z dłuższą przerwą na posiłek, weszliśmy w niewiele ponad 2 h. Bardzo przyjemnie wędruje się wczesnym rankiem. Byliśmy sami.
Tylko my i miliony krokusów.
Naturalnie, nie ma krokusów bez śniegu, podobnie jak nie ma dzieci w suchych butach, gdy szlak prowadzi korytem rzeki lub zaspą śnieżną.
W schronisku nie byliśmy już sami, niestety. Półgodzinna kolejka po kawę (i frytki), żadnych miejsc przy stolikach. Następnym razem startujemy o piątej rano, wyśmigamy wszystkie emeryckie wycieczki.
Pooglądaliśmy ośnieżone Tatry,
pozwoliliśmy się oskalpować wiatrom, nałapaliśmy w płuca moc żywicznych aromatów, i w charakterze najszczęśliwszych ludzików na świecie zeszliśmy w dół, nie łamiąc nóg i nie nabijając sobie żadnych guzów.
Zakwasy oraz liczne odciski, naturalnie, umiliły mi trzy następne dni. No i co z tego? Było PIĘKNIE.
PS
Zdecydowanie odradzam wędrówki w sandałkach, bez zapasów jedzenia i bez ciepłej odzieży. Małe, bo małe, ale jednak góry, wymagają wyobraźni i szacunku.
poniedziałek, 4 maja 2009
Matura
Dziś o 9.00. Trzymajcie kciuki za moje duże dziecko.
Tematy z polskiego.
Angielski rozszerzony, cz.1
Angielski rozszerzony, cz.2
Transkrypcja nagrań, angielski rozszerzony
Matematyka, poziom rozszerzony.