poniedziałek, 16 kwietnia 2007

Siedem

Mały synek kończy siedem lat. Byłyby postrzyżyny, gdyby nie był łysy. No, prawie łysy. W każdym razie, niezbędne były się prezenty. Po długich wahaniach wybór (mój ci on był, ten wybór, w końcu czyje zdanie się liczy przy wybieraniu prezentów, no czyje?) padł na gitarę. Przedmiot tyle upragniony, ile niedostępny. Starszy brat wredota na swoją gitarę nawet popatrzeć nie pozwoli, co dopiero dotknąć strun, a poza tym dwa lata temu udaliśmy się z Pimpusiem do pobliskiego Domu Kultury, gdzie Starszy pobierał swoje edu-guitarrrrr. Poszliśmy w celu bardzo prozaicznym, finansowym, weszliśmy do specjalistycznego pomieszczenia które zjadało głos (głupie wrażenie, jakby się mówiło do środka siebie), a tam na krzesełkach siedziały dzieci, mniej więcej dziewięciolatki, I GRAŁY NA GITARACH. Każde na swojej! Co prawda, było tylko widać, że grają, dźwięki konsekwentnie zjadała ściana, ale to wystarczyło. Dziecko zadrżało, w oczach zabłysło CHCĘ!!! Niestety, Pan Guru Nauczyciel orzekł, że Pimpuś jest stanowczo za mały na nauki, pogadamy, jak dosięgnie do gryfu...

Od tamtej pory co jakiś czas padało pytanie, jak u śpiących rycerzy spod Giewontu:

-Czy już?

Odpowiedź padała też taka sama:

-Jeszcze nie czas...

No bo nie czas jeszcze na gitarę w standardowym rozmiarze, natomiast odkryłam gitarę o rozmiarze 1/2! Nawet nie wiedziałam, że takie malizny robią! Gitarka została nabyta, pięknie zapakowana w prezentowy papier, i wręczona. To, co zagościło na buzi brzdącusia po otwarciu pudełka, to było prawdziwe szczęście. A nawet SZCZĘŚCIE.

Może znudzi się nową zabawką za kilka dni. Może zszarpie mi nerwy brzdęcząc na rozstrojonej gitarze. Ale i tak warto było. Dla tego blasku nieziemskiego na buzi. Podobno w życiu piękne są tylko chwile. Ta chwila była piękna. Warto było.

A teraz przedstawiam: oto przyszły Paco De Lucia!!!

  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz