środa, 28 marca 2007

Brrrrr, robale

W poszukiwaniu zabezpieczeń okien (kocie sprawki) trafiłam na notkę nt pasożytów u dzieci. Mały człowieczek, mniej więcej roczny został posądzony o alergię. Posądzeniu się nie dziwię, dziecię wyglądało naprawdę paskudnie: czerwone policzki, wysypka, drapanko, itp. Naturalnie rodzicom nakazano pozbycie się kotów, jako prawdopodobnej przyczyny alergii, ale że trafiło na rzetelnych miłośników tych uroczych zwierzaczków, rodzice zaczęli poszukiwania (internetowe) innych ewentualności. Znaleźli robale właśnie. Lamblie, cytomegalie i inne paskudztwa. Mądrzy ci ludzie przekonali lekarza, dziecko zostało poddane prostemu leczeniu,  wormsy zostały wyeliminowane i ALERGIA ZNIKNĘŁA!

Cóż, gdy spojrzałam na zdjęcie tamtego malucha, natychmiast przypomniałam sobie krwiste plamy na buzi mojego dziecka. Mój Pimpuś w wieku dziesięciu miesięcy wyglądał tak samo! Objawy miał identyczne! Może te wszystkie egzemy, bóle brzucha, alergie i ultra ciężki stan przy każdej (najprostszej nawet) chorobie to skutek działania osobistego zestawu robali różnej maści? Nie byłoby to takie niemożliwe, w końcu, gdy mały się urodził, byliśmy szczęśliwymi posiadaczami psa, a psy wsadzają nosy wszędzie, najchętniej w najpaskudniejsze miejsca z możliwych.  Pies oczywiście był regularnie odrobaczany, ale przecież nie codziennie, mogło się coś małemu trafić...Albo mnie, a ode mnie dziecku....Jak Pimpuś był trochę starszy, namiętnie kochał grzebać się w ziemi, w piasku...A w ogóle to kiedyś często zgrzytał zębami przez sen. Badania nic nie wykazały, ale kto je tam wie, te robale. Zakładam, że dochowaliśmy się przynajmniej jednego gatunku, może całej kolekcji. EKSTERMINOWAĆ NATYCHMIAST!.

Jeśli się dobrze zastanowić, to zwierzęta odrobacza się co pół roku, ludzi- nigdy. A przecież kontakt z pasożytami mamy ciągle. No i właśnie się zastanowiłam, poszukałam w internecie, poczytałam, jeśli choć połowa z tego co znalazłam jest prawdą, to po prostu włos bieleje. Postanowiłam działać, i to natychmiast. Świadomość, co też we mnie pełza, i się wije (polecam książkę dr.Clark) dodała mi skrzydeł. Nabyłam na allegro zapper, proste urządzonko na baterię 9 V, należy się go chwycić obiema rękami, a ubije paskudztwa na śmierć. Takim prądem chyba nie uda mi się popełnić samobójstwa, więc spróbuję, jak tylko do mnie dotrze. Jak uda się dokonać masowego mordu na moim życiu wewnętrznym, to bardzo dobrze. Szkoda tylko tych paru sympatycznych, nieszkodliwych, a nawet potrzebnych stworzonek. Niemniej gratisowo zapper pozbawia również grzybów i bakterii, nie jestem tylko pewna, czy ten mój (najtańszy, 60 zł) egzemplarz jest taki wszechstronny, czy też trzeba nabyć taki za tysiąc, ze złotymi klamkami i kilkoma częstotliwościami? W każdym razie zapper nie radzi sobie z mieszkańcami jelitowymi, nakaz eksmisji trzeba im doręczyć  inaczej. Polecano balsam kapucyński, jest niedrogi, kupię dla męża i dużego dziecka. A dla siebie i małego dziecka zamówiłam PARAPROTEX. To już bardzo kosztowna impreza. Ale balsam kapucyński ma sporo alkoholu i paskudny smak, mały nie będzie się leczył, trzeba było wymyślić coś innego, a ten lek wygląda mi najlepiej. Przetestuję na sobie, jak nie umrę, to dam małemu. Najgorsze w tym całym leczeniu jest to, że leczyć się musi konsekwentnie cała rodzina, i to minimum trzy miesiące.

Zapewne można by całą sprawę załatwić inaczej, antybiotykiem, ale nie lubię ani lekarzy, ani antybiotyków. Lekarz mi powie, że trzeba badania, badania nie dają gwarancji, poza tym antybiotyki są bronią ostateczną, a ja żadnej ostateczności nie widzę. Jeśli rzecz mogę załatwić ziołami, to załatwię. Poza tym co, miałabym dawać rodzinie antybiotyki przez dwa miesiące? Nie wydaje mi się to dobrą ideą.

Obawiam się tylko, że dotknął mnie syndrom encyklopedii zdrowia, jest to, jak wiadomo, dolegliwość, której można się nabawić czytając opis dowolnej choroby (w encyklopedii, internecie), nagle się okazuje, że ma się objawy właściwie każdej choroby, o której się czyta. A dr. Clark naprawdę sugestywnie pisze. Ale nawet jeśli robali nie mamy, to pozbędziemy się grzybów, te mamy na pewno. Mam nadzieję, że po wybiciu do nogi intruzów uda się wzmocnić odporność organizmu na tyle, żeby z następnymi natrętami radził sobie samodzielnie.

Życzę sobie powodzenia w tej nierównej walce. 

2 komentarze:

  1. artykul byl napisany 2 lata temu. No i co? czy pani jasminkowa jeszcze żyje?

    OdpowiedzUsuń
  2. Żyje i nieźle się ma. Ale takiego leczenia nie poleca, bo okazało się nieskuteczne, niestety.

    OdpowiedzUsuń