środa, 12 września 2007

Remont-część 2

Ciekawa jestem, czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie, jak wygląda mieszkanie po usunięciu wszystkich mebli? Bo mnie automatycznie staje przed oczami tzw. stan deweloperski, czyli pusto, szaro, za to jakie możliwości...

Przy mieszkanku bardzo zamieszkałym, w dodatku chomiczym, wygląda to zgoła inaczej. Okazało się otóż, że mieszkanie przypomina wysypisko śmieci. Ciężko zrobić krok, aby nie potknąć się o srebra rodowe (marki duralex), ewentualna wywrotka grozi uduszeniem (przywala człowieka góra jakichś rzęchów, które kiedyś były ulubionymi ubrankami wizytowymi, przysypanych gruzem), tu i ówdzie napotkać można różne różności, w których tylko wybitna inteligencja i przenikliwość pozwala domyślić się pierwotnego ich przeznaczenia. Łoże małżeńskie wyniesione zostało również na śmietnik, jako zbyt zużyte. W takiej sytuacji biedna, uwikłana w niechciany remont rodzina, postanowiła wyprowadzić się do babci. Babcia szczęśliwie udała się za ocean, co wybitnie podniosło w naszych oczach atrakcyjność lokalu.

Kotu nowe mieszkanie się spodobało. Żadne niepożądane kawałki nie wpadały do miski, a zakamarków lokal ma tyle, że kota właściwie nie pojawiała się przez trzy następne dni. Jak już się objawiła, była uosobieniem kurzu i pajęczyn. Nie dało się natomiast zauważyć żadnych bezdomnych pająków. Pozwala to domyślić się, że była to raczej eksterminacja, nie eksmisja. I wszystko byłoby w porządku, gdyby remont potrwał tyle, ile planowano, czyli dwa tygodnie (z zapasem). Te nadprogramowe półtora miesiąca pozwoliło kotu na gruntowne zaznajomienie się ze strukturą tapet w babcinym salonie. Wychodzi na to, że zaraz po spłacie najpilniejszych kredytów trzeba pomyśleć o wytapetowaniu babcinego pokoju, bo goście nieuprzejmie dziwią się, co to za wzór na ścianie.

Przy tym wszystkim ujawnił się we mnie demon projektowania. Tyle pomysłów starczyłoby spokojnie na pałac o stu komnatach, jedno małe mieszkanko nie dało rady pomieścić. Od nadmiaru pomysłów gorszy był wyłącznie smutny fakt, że nikt ich nie chciał realizować. Bo za dużo czasu niby by to zajęło. Niby co, nadrukowanie na drzwiach szafy w przedpokoju wizji bramy zamkowej z dziedzińcem, co wybitnie podniosłoby wrażenie przestronności przedpokoju? A ile to znowu roboty z obudowaniem otworów drzwiowych cegłami na wzór bram? Do tego wybitnie mi pasowała lampa wypatrzona na jedej z aukcji allegro, taka ze smokiem przycupniętym na kuli. Postukali się tylko po czółkach, że niby tak jak jest, jest zajebiście. No nie wiem. Smok niestety, się zalągł w głowie moich dzieci. Każdy chciał mieć swojego smoka. A poza tym, to nieuczciwe, żeby tylko rodzice mieli ładnie, a dzieci po staremu.

No tak. Mały od września do szkoły,  wielki czas nastał, aby z bawialni uczynić kąt szkolny. Pokój Małego jest ...niewielki. Kawałek naszego pokoju został ogrodzony przesuwnymi drzwiami, zmieściło się tam łóżko, i półka. Mieszka Pimpuś tak jakby w szafie, ale zawsze to własny kawałek podłogi. I na tym maluśkim kawałku miała powstać smocza jamka. Projekt właściwie był gotowy, cegły na ścianach, smok na suficie, tylko wykonawców zabrakło. Wykorzystaliśmy ze Starszym Synkiem czas wakacyjnej nieobecności w domu pozostałych członków rodziny, wytapetowaliśmy w miarę naszych bardzo skromnych możliwości, wyszło średnio, ale w sumie przytulnie. Miały być prawdziwe cegły, ale wystraszyłam się, że jak wyjdzie kiepsko, to trzeba będzie kuć...Poszła tapeta w cegły. No i jest dużo smoków, co powoduje zazdrość kolegów, co powoduje zwiększoną przyjemność z posiadania pokoju w smoki, co powoduje, że pokój jest wyraźnie ładniejszy. Właściciel pokoju zadowolony? Znaczy jest super. Jak zrobię zdjęcie, to wkleję.

Teraz wyraźnie negatywnie odznacza się pokój starszego synka, jasne jest, że trzeba coś z tym zrobić. Kiedyś. Jak zdołam odrobinę zapomnieć.

Lubię remonty. Tyle, że chyba przedawkowałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz