wtorek, 11 września 2007

Remont

Miałam ci ja szafę. A właściwie meblościankę Hejnał. Sama nazwa świadczy o wieku mebla, załatwionego w bólach przez teściową w czasach załatwiania właśnie. Czyli ze czterdzieści lat temu. Od lat planowana była przeróbka na coś bardziej (na przykład ładniejszego, pakowniejszego, nowszego, no, takiego bardziej). Tyle, że w kolejce remontowej na pierwszym miejscu stała kuchnia, bo się zużyła, a nawet zżuła (i wypluła). Poza tym, wielka lodówa zasłaniała całe okno, oraz widok z okna, czyli to, co w moim mieszkaniu jest najładniejsze. Jedyne miejsce na lodówę było w przedpokoju, zamiast szafy. Czyli trzeba było zlikwidować szafę. I tu wracamy do większej szafy w pokoju, po nie chciałam pochopnie, dla dobra lodówki i widoku z okna pozbawić rodziny odzieży zimowej. Trzeba było zrobić większą szafę. Początkowo planowaliśmy kupić gotowca. Niestety, projektanci starają się nadać meblom lekkość i elegancję za cenę jakże cennego miejsca. Przeciętne meble posiadają przynajmniej jedną oszkloną gablotkę-trumienkę, dużo miejsca na kryształowe wazony i złote patery, oraz obowiązkową kolekcję trzech książek o wiśniowych grzbietach. Nie mają natomiast dość miejsca na najcenniejsze skarby aż trzech osób. Takich chomikowato- bałaganiarskich ludków niestety. Rozumiem, prawdziwie wytworna osoba nie posiada potrzeby ukrycia bałaganu, bo go nie posiada. Ja mam. Odeszliśmy więc od idei mebelków salonowych na rzecz wielkiej zabudowanej szafy. Fajnie nawet wyszła ta szafa, tylko barek w koszyczku wiklinowym nie bardzo się udał. Każda popijawa stwarza wrażenie wielkanocnej.

Wracając do tematu. 

- Robimy- zdecydował mąż- ja płacę.

Myślę sobie, dobrze, gorsza ta szafa od obecnie posiadanej nie będzie, ze dwa tygodnie bałaganu, ale cóż za olśniewające możliwości się otwierają, ileż miejsca wolnego będzie, dodatkowo wnętrze zyska na urodzie. Przystąpiła zatem ekipa w trzech osobach (2 fachowców i mąż) do roboty. Okazało się niestety, że mistrzów od cięcia płyt meblowych wywiało za chlebem, szafa owszem, będzie, ale za tydzień. Nie chcieli panowie patrzeć sobie w oczy przez ten czas, postanowili przystąpić więc do rozwalania kuchni, bo przecież o niej była mowa, że kiedyś.

W planach była wymiana szafek, zdarcie boazerii ze ścian, malowanie. 

Po skuciu wszystkich powierzchni poziomych i pionowych panowie nadal czuli pewien niedosyt. Okazało się, że przeoczyli drzwi, a takie stare drzwi przecież się nie nadają, jak już wszystko ślicznie zrujnowane, to może by od razu i te drzwi z futrynami...

Zgodną jestem osobą, mieli potrzebę, zgoda, niech wywalają. Pierwsze poważniejsze wątpliwości mnie ogarnęły, gdy dostałam telefon do pracy: 

- Jadę po drzwi, jakie chcesz?

 Hm. A SKĄD MOGĘ WIEDZIEĆ, JEŚLI ICH NIE WIDZĘ??? Wybrnęłam dyplomatycznie, że docelowo chciałabym wszystkie mieć takie same, białe. Przyjechałam po pracy, i cóż widzą moje zdumione oczęta? Otóż drzwi wejściowe są takie same, owszem, całkiem identyczne jak drzwi od łazienki. Jak tak sobie teraz myślę, to mogło być gorzej, mogły mieć szybkę i wentylację dołem. Drugie zakupione drzwi były również białe, ale w tym rozmiarze nie było z czarownym łazienkowym wzorkiem, więc będą gładkie. Trzecie drzwi zostały stare (kolor-sosna), bo za drogo wyszło. Wytwornie wyszło.

Potem zrobiło się gorzej, bo trzeba było te wszystkie powierzchnie czymś obłożyć. Udałam się do sklepu, wybrałam jedyne płytki które mi się spodobały, kupiłam. Rozumek wtedy nie działał, niestety, wyłącznie oczy. Wybrałam płytki niebieskie. Na ścianę i podłogę kuchenną. Niebawem się okazało, że panowie nadal mają niedosyt, i trzeba skuć podłogę w przedpokoju, żeby było miejsce na lodówkę. No to więcej płytek, bo kuchnia jest przedłużeniem przedpokoju, damy takie same, żeby nie komplikować kolorystycznie. Oczywiście, niejako automatycznie, skute zostały ściany w przedpokoju i jedny mebel, czyli szafa. W miedzyczasie nastąpił koniec półtorarocznej wojny o ponowne podłączenie gazu, przy okazji więc w stropie wykuta została jama aż do dachu, w celu dobudowania komina spalinowego do naszego mieszkania. Ta akurat jama szybciutko została zatkana, obudowana gustownie regipsem, który pięknie się wyróżniał na tle ruin mieszkania. 

Jeszcze tylko przyszedł fachowiec od gazu, wymienił stare rury na nowe, wykuwając przy okazji bruzdę w ścianach (ścianom nie zrobiło to żadnej róznicy, ale sąsiedzi nerwowo zaczęli się dopytywać, ile jeszcze). Potem wymienili stary pion wodny, powodując zalanie wszystkich mieszkań w pionie, po stara rura okazała się być skorodowana do tego stopnia, że nie wytrzymała gmyrania. Na tym etapie chłopaki poczuli dosyt (niedosyt-dosyt) psucia, niszczenia i burzenia (w sumie dobrze, że nie zaczęli do kompletu palić i gwałcić).

W tym czasie ja biegałam po sklepach usiłując wymyślić, co kupić. Wymyśliłam, wymierzyłam, zamówiłam meble do kuchni. Jeden kamień z serca. Na krótko. Mądre koleżanki uświadomiły mi, jaką durność próbuję popełnić lekce sobie ważąc zmywarkę do naczyń, a przecież następny remont to ho, ho. No to zamówiłam zmywarkę, lekce sobie ważąc fakt, że chłopaki znów coś muszą przekuwać i dopasowywać. Dopasowali, miłe i cierpliwe ludziki. Czy czerwone oczy to oznaka cierpliwości? Ciekawe. Zamówiłam inne meble. I nowy okap, oczywiście, baterię, zlewozmywak, no i zmywarkę. I blat. I farby. Oraz milion innych drobiazgów.

Z ruin mieszkania najpierw wyłoniły się flizy na ścianach i na podłodze w kuchni i przedpokoju. Tu zaczął mnie ogarniać pewien niepokój. Ten kurna niebieski kolor, zwłaszcza w przedpokoju...Przez pewien chaos, który zalągł się w moim życiu udało mi się zapomnieć, że na ściany szukam koloru do niebieskiego, a nie do brązu. A w ogóle to moda nastała na kolorowe ściany i zapomniałam, że u mnie w domu wyłącznie białe. Wyszło żółte z niebieskim. Paskudnie. Od razu mówiłam, żeby na biało, póki gołe ściany, ale nie chcieli. Nie wiem czemu. Za to bardzo zaczęli nalegać na panele ścienne w kuchni. Nie chciałam. A co, tylko oni mogą nie chcieć? Śmierć panelom!

Pomalowali, na biało. Ładnie wyszło. Okazało się, że obstawali przy panelach nie ze względu na ich wątpliwą urodę, ale na konieczność zasłonięcia czymś zrytych ścian. Tak, psuć było łatwo, ale naprawić gorzej. W tym momencie remontu wydawało mi się, że pandemonium przycicha i zbliża się ku szczęśliwemu zakończeniu (pomijam kolor ścian w przedpokoju). W sumie miałam rację, jednakowoż myślałam, że wyczerpuje się ilość prac oczekujących na wykonanie, a nie cenny czas fachowca. A tu niespodzianka. O tyle to było dobre, że tempo robót nagle nabrało rumieńców. Niemniej pozostaliśmy sami z mężem w czymś, co od ruin różniło się wyłącznie kolorem. Kable wystające ze ścian zamiast gniazdek i lamp tworzyły miły akcent kolorystyczny.

Od pospiesznej ewakuacji fachowca minęły już trzy miesiące. Kuchnia działa, szafa w pokoju też, lodówka szumi usypiająco na swoim nowym miejscu, nawet większość lamp już wisi (niektóre nawet świecą).

Snuję się czasem po moim mieszkanku o trzech białych komnatach(przedpokój przemalowałam osobiście), i myślę, po co mi to było.

Ani to funkcjonalne wyszło, ani eleganckie, właściwie, im dłużej patrzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że przydałby się remont. Słoneczkiem rozjaśniającym mrok mojej zawiedzionej duszy jest zmywarka. Choć nie jestem pewna, czy warto było poświęcić dwa miesiące na remont i trzy na sprzątanie po remoncie oraz cały zapas gotówki na kupce i limit kredytowy, aby uzyskać bardzo średniej klasy zmywarkę, i widok za oknem. Chociaż, może i jest plus. Zatarliśmy wszelkie ślady po obecności teściowej w tych murach. Czyli zyskał genius loci. Niech mu będzie na zdrowie.

1 komentarz:

  1. Z tą lodówką szumiącą...W ubiegłym roku miałem zajęcia z osobami upośledzonymi, jeden z uczestników, genialny matematyk (liczył jak Rainman), powiedział że jak jest niespokojny, to siada koło lodówki i słucha jak szumi. I to go uspokaja.A co do nazwy zestawu - mój kolega grał kiedyś w necie w scrabble. Z jakimś tam człowiekiem ukrytym pod niemówiącym nic nickiem. Gra układa się dobrze, rozmowa też. W pewnym momencie gracze stwierdzili, że się grzecznie przedstawią, no wirtualny rywal wypalił: mam na imię Krystyna i to powinno Ci powiedzieć ile mogę mieć lat.

    OdpowiedzUsuń