wtorek, 9 października 2007

Przekraczanie granic

Życie nie chce stanąć w miejscu, aby chwila mogła trwać. Dzieci nieuchronnie rosną, zmierzają ku dorosłości. Nad wychowaniem starszego synka pracowałam przeszło osiemnaście lat. Postawiłam na samodzielność, odpowiedzialność, szacunek dla siebie samego, i takie tam różne temu podobne. Życie, w łaskawości swojej, pozwoliło mi zobaczyć efekty moich starań. Mianowicie, dziecko znalazło sobie niunię. W tym wieku ciśnienie w  jajach wzrasta na tyle, że mózg, wystraszony brakiem miejsca ucieka przez uszy, lub wyparskiwany jest przez nozdrza (co bardziej ogniste ogiery tak mają, sama widziałam). Byłam skłonna cierpliwie poczekać, aż urośnie nowy rozumek(niekoniecznie między nogami), lepszego gatunku, wzbogacony doświadczeniami.

Ino już nie chce mi się czekać. Sytuacja żywcem jak ze "Skrzypka na dachu". Na ile można być elastycznym? Gdzie jest granica, której nie powinno się przekraczać? Odpuściłam zawalony rok. Zgodziłam się na rezygnację z lekcji religii. Przyjęłam spokojnie pojawienie się dziewczyny. Tyle, że z mojego punktu widzenia nastąpiło "daj palec, a zabiorą rękę". Do tego jeszcze opierdolą, że nie dajesz nogi. Synek zaczął nie wracać na noc do domu. W wakacje nie protestowałam. Potem zaczął się rok szkolny, liczyłam, że po zawaleniu poprzedniego gość zmądrzał. Ale niestety, to byłoby za proste. W ostatnim tygodniu właściwie w ogóle nie wracał.

W tym właśnie miejscu moja tolerancja pękła, jak nadmiernie naciągnięta gumka od majtek. Postawiłam pewne warunki, które synowi wydają się nie do przyjęcia. Bo przecież jest dorosły, nikt mu nie będzie życia urządzał (samodzielność, kurna).

Mam się wycofać, stracić szacunek do siebie, ale zatrzymać dziecko w domu?

Czy posłuchać szeptu duszy, postąpić zgodnie z przekonaniami i zaryzykować co najmniej wojnę domową, a najpewniej wyprowadzkę nastolatka dwa lata przed maturą?

Stąpamy po kruchym lodzie.  Wydaje mi się, że niedługo oboje znajdziemy się na tarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz