piątek, 28 grudnia 2007

Po świętach

Wreszcie po świętach.

Dałam się podpuścić w tym roku. Że niby nie dam sobie rady sama z przygotowaniem wigilii i świąt. Jak to? JA sobie nie dam rady? Dam radę, jedną ręką!

Zaczęło się od sprzątania. We czwartek przed świętami "fachowcy" skończyli ocieplać nasz blok. Rusztowania, stanowiące przez ostatnie trzy miesiące stały element krajobrazu zaokiennego znikły, odsłaniajac niewiarygodnie brudne okna. Starałam się zignorować, ale się nie dało. Kosztowało mnie to w sobotę pełne osiem godzin drapania pazurami. Pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie mam tipsów. Potem takie zwykłe, świąteczne porządki z odsuwaniem łóżek i pucowaniem kafelek. Łatwizna. Dałam radę.

Nikt nie widział, że wieczorem czołgałam się do łóżka, bo dojść nie byłam w stanie.

Niedzielę zaczęłam od zakupów. Brak samochodu dał mi się tu mocno we znaki, zamiast jednego szybkiego kursu, trzeba było biegać dziesięć razy. Piechotą! Cóż, podobno spacery są bardzo zdrowe. Teraz na pewno jestem taka zdrowa, że spokojnie mogę sobie pozwolić na dziesięć kolejnych lat jeżdżonych. Taka zdrowa i wypoczęta już ok 14 zabrałam się za mak. Mielenie znaczy. Koniecznie dwa razy. Na szczęście okazało się, że nie mam stosownego urządzenia, poszłam na pożyczki do sąsiadki. Cudowna ta kobieta zainwestowała w prześliczną, elektryczną machinę, dwa leniwe prztyknięcia, i po robocie. No, w obliczu takiego cudu spokojnie można było wypić kawę z rewelacyjną sąsiadką. Już ok 17 wróciłam do mojego maku. Oraz ciasta drożdżowego. A także moczących się grzybków. I kapuchy. O, jest też ryba! Dobrze, że nieżywa. Psiakrew, okazało się, że się trochę zasiedziałyśmy.  

Nie należy się poddawać panice. Nie poddałam się. Usiadłam, ustaliłam ostateczne menu, żeby wyeliminować, co się da. Trzeba się było skupić na elementach absolutnie niezbędnych.

Barszcz z uszkami- musi zostać, ulubione danie Michała.

Pierogi ruskie-jedyne pożywienie Pimpusia, nie da się ominąć.

Kluski z makiem- dla babci.

Karp w panierce-dla męża.

Ryba po grecku-moja.

Pierogi z kapustą i grzybami- dla Tradycji.

Ten pioruński zwijany makowiec!

Resztę niedzieli poświęciłam na pieczenie makowca. Wyszedł! Cud! Najśmieszniejsze jest to, że rodzinnie nie przepadamy za makowcem. Ale Tradycja! Musi być zwijany makowiec.

Gdy drożdżowe rosło, zrobiła mi się chwila luzu. Postanowiłam sprawdzić, czy przepis na makaron ze starego kawału ma jakiś sens.

Dla przypomnienia:

Przychodzi żona do domu, widzi gołego męża utytłanego w mące.

-Kochanie, co ty robisz?

-Jak to co? Makaron! Przecież sama mi kazałaś zarobić mąkę jajami...

Przepis ma sens, tyle, że użyłam jajek kurzych. Makaron wyszedł ekstraklasa. W innych wolnych chwilach między kolejnymi fazami produkcji makowca przygotowałam resztę potraw. Jedną ręką!

Ok drugiej w nocy przypomniałam sobie, że nie mam zapakowanych prezentów. O wpół do czwartej doczołgałam się do łóżka.

Rano się okazało że wigilia to już dziś. Kruca bomba, mało casu! Około południa wyraźnie było widać, że na zaplanowaną czwartą nie zdążę. Kot się zlitował i postanowił pomóc. Pierogi zyskały wzorek w kocie łapki, a stroik utracił bombki. Nie no, luzik, damy radę. Stroik został przyozdobiony plasterkami cytryny i mandarynki, oraz orzechami owiniętymi w cynfolię. Bardzo polecam, ładnie pachnie, a kot omija dużym łukiem. Dostałam również pochwałę za niezwykle oryginalne przyozdobienie stołu. Same plusy. Na 17 wszystko było gotowe. Ufff. Można było zacząć uroczyste maczanie  w rodzinnym sosie.

Wnioski:

-Można się unosić ambicją, ale nie warto, bo to okropnie pracochłonne.

-Elektryczna maszynka do mielenia to wynalazek na miarę XXI wieku. Podobnie jak zmywarka do naczyń. I do diabła z ekologią.

-Jedyne istoty przemawiające w wigilę ludzkim głosem to członkowie mojej rodziny. Dawno podejrzewałam, że to zwierzęta.

Dostałam prezent. Toster. Zawsze o takim marzyłam. Przewidziałam taką możliwość, drugi prezent kupiłam sobie sama. Najnowszą Chmielewską. Reszta świąt upłynęła więc w radosnej atmosferze.

Moje dzieci w świątecznej zgodzie: 

 

2 komentarze:

  1. Jaśminko, Jaśminko! Jesteś TAK dzielna, że brak mi słów żeby wyrazić mój podziw dla Ciebie :) Serio.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z perspektywy czasu mnie też brak słów. Tyle, że na określenie swojej głupoty. Z motyką na słońce- owszem, można, tylko po co? Na szczęście z reguły uczę się na błędach, już NIGDY nie dam się złapać na "na pewno nie dasz sobie rady". Teraz bedzie- owszem, nie dam sobie rady, więc odstępuję połowę roboty.

    OdpowiedzUsuń