Kolejny duch jest świńskiego pochodzenia. Być może niesłusznie mówię o duchu, bo rzecz bardziej w ciele, ale jednakowoż nie opuszcza mnie takie bardzo ulotne, eteryczne wrażenie... Może to zapach, niewątpliwie niematerialny?
Bierze się:
- słoninkę
- cebulę
- jabłko
- majeranek
- sól
Słoninkę kroimy w kostkę, albo mielimy. Najlepiej nabyć już zmieloną- odpadnie sporo tłustej roboty, choć skwarki będą mniej eleganckie. Wrzucamy do gara z grubym dnem, albo bardzo mieszamy, żeby się nie przypaliło. Zresztą, w garnku z grubym dnem też bardzo mieszamy. Smażymy długo, min.godzinę, na małym ogniu. Acha, słoninki sporo, powiedzmy kilogram, żeby był sens spędzać pół dnia przy garach.
Gdy skwarki uzyskają pożądany kolor- złociutki taki- wrzucamy cebulę, pokrojoną w ćwierćplasterki. Albo w kostkę. Albo w inne formy- co kto lubi. Cebuli mniej więcej tyle, co słoninki, powiedzmy, że też kilogram. Znowu długo smażymy, często mieszając. Niech będzie, że znów ok. godziny. Cebulka ma w tym czasie stać się mięciutka, smarowalna, przezroczysta prawie.
Obieramy i ucieramy na grubej tarce kwaśne jabłko, może być reneta, albo boskop. Albo inne, ale koniecznie kwaśne. Naturalnie inne formy dziabania jabłka są dopuszczalne, ktoś lubi w kwadraciki- proszę uprzejmie, niech dziabie, chociaż utarte jest lepsze. Do złociutkich skwarek i mięciutkiej cebulki wrzucamy to jabłko, niech oddda, co ma dobrego. Na koniec dosypujemy majeranku, hojną ręką, pozostając przy kilogramie słoninki- majeranku dajemy ze 30 g, czyli półtorej standardowej paczki. Doradzałabym jednak sprawdzić rozmiary paczuszki, bo bywają większe, a takie np. 20 dkg majeranku mogłoby zniweczyć dwie do trzech godzin naszej pracy, oraz, co gorsza, zespuć solidną porcję smalczyku.
Jeśli chodzi o sól- są dwie szkoły. Jedni mówią, że koniecznie trzeba solić już podczas smażenia, inni upierają się, że solić należy dopiero na chlebie. Osobiście sypię nieco do gara, a na kromce dosalam. Tak lubię, i co mi kto zrobi?
Po dodaniu jabłka i majeranku smażymy jakieś 5 minut- teraz to już wściekle często mieszając, bo to jest ten etap, kiedy całość lubi się spalić. Wyłączamy, zostawiamy, żeby nieco wystygło. Niby można od razu przelać do docelowego naczynia- najlepiej prezentuje się w glinianym garnczku- ale bezpieczniej jest nieco poczekać, bo oparzenia goją się fatalnie.
No dobra, wystygło, przelewamy i wstawiamy do lodówki. Idziemy wreszcie spać, bo zaczęliśmy robotę o dwudziestej, czyli jest nieco po północy. Za to rano, jak wstaniemy, lecimy po chleb, kroimy dużo kromek, smarujemy mazidłem, solimy i żremy, bo na zwykłe jedzenie jesteśmy zbyt niecierpliwi.
Teraz spokojnie możemy sprawdzić temperaturę za oknem, nawet -15 nam niestraszne w obliczu ciepełka w okolicy żołądka.
Nad nami, niestrudzenie, unosi się świński duch...
dużo , dużo majeranku...dodawałabym majeranek do wszystkiego najchętniej...
OdpowiedzUsuńWitaj:)Poza tematem - choć smalec ogromnie lubię. Znam kilka wariantów - mój ulubiony: z kiełbasą krojoną w kostkę(bez jabłka) - spełniłem Twoją prośbę .Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńoj mam problemy z pisaniem, ze wzgledu na slinotok glodowy...przepis jak z pratchetta albo innego gemmela - perelka!!
OdpowiedzUsuńmoje ulubione danie z dzieciństwa , i tym razem nie ma w tym stwierdzeniu ani cienia ironii :))))
OdpowiedzUsuńMajeranek jest fajny. Choć ja czuję miętę do cząbru. Do majeranku w sumie też. I jeszcze do cynamonu. No może jeszcze paru innych ...
OdpowiedzUsuńDziękuję, kłaniając się w pas :) Z kiełbasą spróbuję następnym razem, tym razem nie byłam przygotowana i musiałam poprzestać na cebuli. No i na jabłku, przed dodaniem którego ręka trzęsła mi się nie lada, ale niepotrzebnie.
OdpowiedzUsuńŚlinotok to właściwa reakcja:) Choć, podobno, istnieją ludzie, którzy smalczyku nie lubią. Wyobrażam sobie, że są to wersje eksperymentalne, bez wbudowanego zmysłu smaku.
OdpowiedzUsuńA tym razem jestem skłonna uwierzyć :) W moim dzieciństwie podobnie ekskluzywna wersja nie istniała, był za to zwykły smalec ze skwarkami. Czasem na tymże smalcu mama smażyła kiełbasę obiadową z dodatkiem cebulki. Za kiełbasą nie przepadałam, ale za to, co zostawało na "brudnej" patelni- dałabym wiele.
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie Kurczak oslinil monitor... Na szczescie ma bigos... Z a lot of kielbasa:D
OdpowiedzUsuńnigdy nie położyłem na planszy cząber :(
OdpowiedzUsuńCząbru nie kładzie się na planszy, tylko wsypuje do grochówki :) Choć na planszy mógłby być prawie równie cenny.
OdpowiedzUsuńKurczak w makaroniarni nie ma warunków pogodowych na smalczyk. A bigos to niezły pomysł, z a lot of mięska, bo wolę mięsko w bigosie :) Lecę po kapuchę.
OdpowiedzUsuń