Cztery wolne dni.
Mogłabym je spędzić przy grillu i piwie, leniwie wylegując się w hamaku.
Mogłabym leżeć brzuchem do góry i gapić się w sufit.
Albo odrobić zaległości kinowe.
Wiele rzeczy mogłabym robić. Czy raczej- nie robić.
To nie.
Zamarzyło mi się Pilsko, z noclegiem, w schronisku na Hali Miziowej. Zrobiłam rezerwację, wpłaciłam połowę ceny i w tym momencie dotarło do mnie, co właściwie uczyniłam. ZAPLANOWAŁAM wycieczkę w góry, co gwarantowało czterodniowy opad ciągły lub nieoczekiwane zapalenie płuc u dziecka.
Profilaktycznie, przez cały tydzień, dziecko było: pojone syropem z cebuli, odżywiane głównie czosnkiem, podstępnie pozbawiane lodów i towarzystwa zasmarkanych kolegów. Odprawiałam rozmaite czary w intencji braku deszczu.
Czwartkowy poranek przywitał się z nami słońcem (dobrze) i bólem głowy (fatalnie). Ociężale pozbieraliśmy manele i ruszyliśmy w trasę. Czwartek, 11.06. W połowie drogi przypomniało nam się, dlaczego to wolny dzień.
Postaliśmy w Budzowie, postaliśmy w Zembrzycach. Stanął sznur samochodów, zgasiliśmy silniki, z oddali dobiegały odgłosy "pertraktacji" ze strażakami blokującymi przejazd:
- Kurwa, co za kraj!!! Żeby drogi krajowe zamykać z powodu procesji!!!- to kierowca.
- Mrmrmr- strażak.
- Panie, od Krakowa jadę! Już czwarty raz stoję, a jeszcze sto kilometrów przede mną! Paranoja jakaś!
W tym momencie nas tknęło i przeliczyliśmy, ile jeszcze będziemy mijać kościołów. Sześć. O szlag. Na szczęście, resztę objechaliśmy, albo zdążyliśmy Przed.
Porzuciliśmy auto w Korbielowie i ruszyliśmy pod górkę, równo z bacą.
Górka, słonko, widoki, pierwszy z czterech wolnych dni- raj :) W połowie drogi zatrzymaliśmy się na śniadanie. Na polance. Otwarty widok na wszystkie strony. Po prawej- błysk i huk. Po lewej- chmurzysko, potencjalnie burzowe. My środkiem. Poderwało nas trochę. Nawet byliśmy przygotowani na deszcz, ale wolelibyśmy go uniknąć. A przed nami dwie godziny drogi...Doszliśmy suchą nogą, w godzinę, czyli bez tchu w płucach. Pobraliśmy kluczyk
i zalegliśmy w wyrach. Leżenie i gapienie się w sufit- doprawdy, to fantastyczne zajęcie. A jeszcze w pokoju z Widokiem...
- Wiecie co? Może chodźmy na tę górę, bo potem nie będzie nam się chciało.
- Już mi się nie chce.
- No.
Poszliśmy mimo to.
- Dzień dobry, idziecie na Pilsko? - sto metrów od schroniska spotkaliśmy turystów wracających.
- Dzień dobry, owszem.
- No to uprzedzam, że u góry solidnie dmucha. Jak tak patrzę na panią...Nie, żebym zniechęcał...- naturalnie, wędrowałam w podkoszulku. Fakt, było chłodno.
Przeszliśmy następne sto metrów, zaczęło kropić.
- Wracamy. Przy okazji zabiorę coś ciepłego.
To była naprawdę dobra decyzja. Przez następne dwie godziny z nieba płynęła rzeka.
Cóż było robić. Gapiliśmy się na deszcz i rozmawialiśmy ze współwięźniami.
- Byliśmy rano na Pilsku, to teraz nam nie zależy. Ale jeśli wybieracie się na szczyt, w dodatku z dzieckiem, to nie idźcie przypadkiem żółtym szlakiem. Z jednej strony jest ściana, gładka, bez roślin, bez łańcuchów, pod nogami ścieżka szeroka na dwadzieścia centymetrów, a dalej przepaść. Osuwiska, nic nie zabezpieczone, pani, jak trzydzieści lat chodzę po górach, to bałem się trzy razy- raz dzisiaj! Ten szlak powinien być zamknięty!
Okazało się, że deszcz zesłała nam litościwa Opatrzność, bo właśnie żółtym zamierzaliśmy iść.
W czerwcu jest dłuuugi dzień. Deszcz skończył padać o 19, a mimo to zdążyliśmy.
Na Pilsku zaliczyliśmy wniebowstąpienie- chmury obsiadły szczyt. Wracaliśmy w gęstym mleku. Ciekawe, co by było, gdybyśmy wędrowali po omacku nad tą przepaścią. Mleko znikło przed schroniskiem dając nam szansę podziwiania zachodu słońca.
Rano- deszcz. I jeszcze trochę deszczu. Potem deszcz. Koło południa zdecydowaliśmy się spłynąć na dół, najkrótszą trasą. Kapało za kołnierz, pod nogami rwący strumień lub mlaskające błocko. Dziecko kaszle i smarka (nigdy, ale to nigdy więcej planowanych wycieczek!) Zbiegliśmy z tej góry w rekordowym tempie, a było stromo. Na tyle stromo, że odkryłam całkiem nowe znaczenie określenia "drżące nogi".
Teraz cierpię męki straszliwe- zakwasy na skalę kosmiczną, nocą chory Kuba kaszle mi do ucha.
A mogłam leżeć cztery dni przed telewizorem.
Albo dyndać w hamaku, czytając książkę o podróżach.
Fajny blog ;) Zapraszam do mnie do głosowania w sondzie ;) [www.w-swiecie-ksiazek.blog.onet.pl] ;)
OdpowiedzUsuńMogłaś... ale człowieka czasem nosi. Piękna relacja:) Jak zwykle, zresztą. Jak przyjdzie mi do głowy gdzieś ruszać , to zajrzę tu i sobie poczytam.Emocji doznam, a nogi nie rozbolą:)
OdpowiedzUsuńAno, nosi. Dzisiaj już jestem zadowolona z wycieczki, od chwili, gdy przestałam schodzić ze schodów tyłem :) Poza tym czytam akurat " Gringo wśród dzikich plemion" Cejrowskiego. Podróżnicza, owszem, pełna gryzących, latających, pełzających i pływających morderczych stworzeń, mafii rządowych i partyzanckich, Indian, którzy nie chcą być odkryci, i wędrówek w tropikach. Natychmiast nasze emocje i wysiłki spadły do rangi leniwego spaceru po deptaku. Perspektywa- to jest to :)
OdpowiedzUsuńTen syrop z cebuli to trzeba było ze sobą zabrać i dziecko poić w trakcie łażenia w takim razie :) Co do czosnku to nie wiem, wampirów po drodze się chyba nie spodziewaliście..? :))) Ja miałem weekend w kratkę - wolne / praca / wolne / ślub kolegi / wolne. W momentach opisanych jako "wolne" przeczołgaliśmy przyjezdną przyjaciółkę w te i we w te po Wrocławiu - plon w postaci zdjęć zebrano potężny :))Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWielorybniku, zdjęciami chwaliłeś się niejednokrotnie, ale ponieważ podzielić się nimi nie chcesz, zaczynam wątpić w ich istnienie. Ba, zaczynam wątpić, czy posiadasz aparat fotograficzny. Ba, zaczynam wątpić w istnienie jakichkolwiek aparatów fotograficznych :) POKAŻ! Czosnek, mój drogi, jest naturalnym antybiotykiem. Tak twierdzi literatura fachowa, oraz Pan Doktor. Dodatkowo przeraźliwie śmierdzi, co powoduje, że ludzie się do ciebie nie zbliżają, co powoduje brak dostaw Groźnych Bakterii i Jeszcze Groźniejszych Wirusów, co powoduje brak chorób. Jak dołożysz syrop z cebuli- sukces murowany :)
OdpowiedzUsuńfajna wyprawa...ja kupiłam kijki ,właśnie czekam na nie i dopiero będę maszerować gdzie się da, i kiedy się da...
OdpowiedzUsuńTeż myślałam o kijkach, daj znać, czy się sprawdziły :) Zwłaszcza z górki.
OdpowiedzUsuń