poniedziałek, 8 czerwca 2009

Samochwała w kącie stała

Będzie o krajkach.

Starszy synek na pewnym etapie swojego życia zapragnął być wojem. Znalazł odpowiednią grupę rekonstrukcyjną, przeprowadził wstępne rozeznanie, spodobało mu się.  Głównym warunkiem uczestnictwa był szczery zapał i stosowny strój. Ręcznie szyta lniana koszula, spodnie, też lniane, wełniany płaszcz z półkoła, oraz parę innych drobiazgów, typu buty, kolczuga, stalowy garnek na głowę, tarcza ,topór, miecz.

Idealnie byłoby, gdyby adept wszystkie elementy stroju przyrządził sobie sam. Nie wątpię, że własnoręcznie wykuty miecz, czy hełm może przysporzyć wiele radości, podobnie jak osobiście uszyte buty, ale, mimo szczerych chęci, okazało się, że kowalstwo leży bardzo daleko poza górną granicą możliwości mojego syna. Butom też nie dał rady. Co gorsza, pokonała go nawet zwykła koszula...

Pomogłam, oczywiście. O szyciu posiadam co prawda bardzo mgliste pojęcie, ale tu akurat nie trzeba było cudów. Prawie. Do ozdoby mianowicie potrzebna była krajka. Naturalnie, można kupić, podobnie jak większość elementów stroju, ale szkoda mi było kasy na oferowany badziew. Przeorałam Frehę, znalazłam potrzebne informacje i przystąpiłam do pracy.

  

Bardzo prędko okazało się, że kocham tę robotę.

  

Dziecko z konieczności robiło rewię mody na pokazach, bo co chwilę okazywało się, że poprzednia koszula nie jest tak idealna, jaka mogłaby być i szyta była następna. Potem jeszcze jedna. Mogłabym, rzecz jasna, znacznie intensywniej wyżywać się artystycznie, gdybym była zdolna sprzedać produkcję. Niestety. Zrobić- proszę bardzo, z ognistym zapałem. Rozstać się z wyrobem- nigdy w życiu. Szmergiel, wiem.

A potem dziecko zrezygnowało ze słowiańskich ustawek i moja świeżo odkryta namiętność usychała sobie z żalu.

Aż nagle, całkiem niedawno, okazało się, że tegoroczny obóz małego synka odbędzie się pod hasłem "Słowianie".

!!!

Krajka!

Natychmiast!

Może nawet dwie!

Naturalnie, organizatorka nic o krajkach nie wspomniała, ale uznałam, że NA PEWNO będą potrzebne. Przecież żaden szanujący się Słowianin NIE MOŻE istnieć bez solidnie przyozdobionej koszuli.

Po ukończeniu pierwszej krajki

  

 przyszło mi do głowy, że może trochę przesadziłam. Przecież dzieciaków będzie wiele, dla wszystkich nie zrobię, bo nadal nie umiem się rozstać z żadnym kawałkiem, a nie chcę swojego dziecka aż tak wyróżniać. Nieładnie by wyszło. Dobra, niech będzie, że koszula będzie taka, jak wszyscy mają, krajka natomiast przyda się jako pasek.

A, w sumie nie zaszkodzi, jak będzie miał drugi pasek, na zmianę. Prawda, że spędzenie dwóch tygodni z jednym paskiem byłoby beznadziejnie smutnym przeżyciem? Nie mogłam na takie coś narazić syna. Powstała druga krajka. Ot, taka:

  

Do wyjazdu dziecka na obóz został jeszcze miesiąc. Będę walczyć z nałogiem, bo Kuba ma pojechać z jednym plecakiem, co gorsza, niesionym na własnych plecach. W plecaku niekoniecznie ma być 20 kg wełny przerobionej na krajki.

Poza tym, zajęcie jest dosyć pracochłonne i czasochłonne. W mieszkaniu panuje, eeee, powiedzmy, że chaos, lada dzień kurz wyprze nas z mieszkania, nie wyprane sterty ciuchów nie pozwalają skorzystać z łazienki, z zamrażarki wyjedliśmy wszystkie żelazne rezerwy, a ja sypiam po trzy godziny na dobę.

Namiętność mnie pcha. Namiętność do kawałka plecionej wełny. Żal mi siebie. Troszkę.

  

Dziś odbyło się pierwsze mierzenie stroju obrzędowego:

  

Nie jest idealny. Doprawdy, wiele jeszcze można ulepszyć. Jutro. Może pojutrze. Jak dam radę, to nigdy.

Na razie muszę odespać. Dobranoc.

10 komentarzy:

  1. godles45@autograf.pl8 czerwca 2009 05:12

    Pomyśl też o indianach. Im też na pewno się przyda. Nadchodzi okres festynów, na których wioski indiańskie często są obok słowiańskich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, indianie to inna bajka. Przyzwioty Indianin odziewa się w skóry, zresztą, bardzo niewielkie kawałki skór. Stringi z koralikami nie zostawiają miejsca na przyzwiotą krajkę. Inna kultura, inna technika. Rodzinę mam wredną. Nie mogliby czasem chodzić na słowiańsko? Chociaż po domu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Już wcześniej zauważyłem, że te krajki są rewelacyjne, a ich historia wyśmienita. Żebym ja się w ogóle jakoś nosił, to też bym taką krajkę ponosił i się z nią obnosił:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie kolory lubisz? Myślę, że spokojnie mogę uznać, że jesteś z rodziny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Słabo rozróżniam kolory i niektóre mi się mieszają. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jasne :) Czyli natchnienie. Zobaczymy, którędy mnie poprowadzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wygląda na to, że odkryłaś swoje powołanie :))) Ciesz się, że niegroźne (chyba) :))) Zawsze mogło cię trafić rzeźbienie w skałach klifów w pozycji wiszącej (nad urwiskiem) - a to by już mogło tak ulgowo nie przejść :)Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  8. Tu masz 100 % racji. Mogło mnie tknąć na różne sposoby, jedni badają koprolity, inni zbierają kapsle od piwa, albo wycieraczki samochodowe. Krajka rzeczywiście na tle rzeźbienia nad przepaścią wypada blado. Popatrz, przy tej samej okazji mogłam zapaść na takie np kowalstwo, z całym majdanem typu palenisko, miechy, młot nadludzkich rozmiarów, rany, w mieszkaniu w bloku! W sumie miałam szczęście :)

    OdpowiedzUsuń
  9. prawdziwie słowiański warsztat...piękne te krajki...i strój wakacyjne też...młodemu już życzę miłych wakacji...

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak, czysto słowiański- aluminium i plastik :) Dobrze, że chociaż wełna prawdziwa. Wakacje nam się zaczynają standardowo- kaszlem i gorączką. Na szczęście do wyjazdu jest jeszcze miesiąc.

    OdpowiedzUsuń