piątek, 4 września 2009

O potrzebie ciszy i spokoju

No i po wakacjach.

Ale co tam. Miło było. W zasadzie.

Na podbój polskich kurortów ruszyliśmy w sobotę. Poranek był leniwy, wakacyjny przecież, więc luz. Długie spanko, pakowanko, kawa, przegląd map i w drogę. Ogólny plan był, owszem. Chcemy tam, gdzie nas nigdy nie było. Najlepiej bezdrożem, odludziem i ciszą. Odpadły ludne i ruchliwe drogi, wybraliśmy cichą i spokojną trasę przez Skałę i Wolbrom, z zaplanowanym  postojem w Mirowie, u podnóża szalenie malowniczej kupy gruzu, będącej niegdyś Orlim Gniazdem.

- AAAAAAveeeeee, aaaaavee Marijaaaaa...- Ryknęło znienacka, pośród łagodnych wzgórz, złotych pól i białych obłoków.

- AAAAveeeeee...

- KTÓRY DZIŚ?!

- ÓSMY!!

- NO TO MAMY PRZED SOBĄ PIELGRZYMÓW NA JASNĄ GÓRĘ!!!

Najpierw włoskie grupy, potem polskie.

Ciasna droga, trudne mijanki (choć, muszę przyznać, świetnie zorganizowane), podkład muzyczny z głośników dzierżonych przez pobożne dłonie, porozumiewanie się rykiem, żeby przedrzeć się przez tło.

- Nie jedź tak szybko!

Nie, wcale nie z obawy, że któryś pielgrzym wyłamie się z trasy. Żar, jak w piecu chlebowym, umęczeni, spoceni, powłóczący nogami ludzie, którzy mają przed sobą kilka dni marszu, a ja rozpoczynam wakacje, sunąc liliową karetą o klimatyzowanym wnętrzu. Sama się dziwię, że nie trafił we mnie piorun z jasnego nieba. Może dlatego, że oni cierpieli bardziej, widząc nasz komfort, a po to szli, żeby pocierpieć. Obopólna korzyść.

- Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...

- Wiesz co? Może zmienimy nieco plany, przecież oni idą z każdej strony, przez pół Polski będziemy na mijankach z pielgrzymami. Bardziej na zachód odbijmy, bo tak nie da się jechać.

Dobra, czemu nie? 

- W takim razie zrobimy dłuższy postój w Mirowie, a śpimy w Antoninie, trochę na północ od Wrocławia. Pielgrzymi zejdą z drogi, przecież muszą kiedyś odpocząć, a my wtedy machniemy te 200 km pustą drogą.

Zatrzymaliśmy się na obiad. Ładne miejsce, dużo wolnych stolików pod parasolami, czyli w cieniu. Zadupie, cisza, aż brzęczy w uszach, dokładnie o tym marzyliśmy. Poszliśmy zamawiać. Tu należało zweryfikować pogląd, że to cisza brzęczała. Nie cisza, tylko uwięziona we wnętrzu restauracji kolonia, spożywająca właśnie obiad. Moi panowie nader szybko zdecydowali, czego oczekują po obiedzie ("frytki- tylko dużo", "nic nie chcę, poczekamy na zewnątrz"), a ja, nieszczęsna ofiara, zostałam pośród chaosu, mlaskania i huku. Nazbyt długo trwało przyjmowanie zamówienia- cóż, jedna jedyna pani podawała posiłek kolonistom, zbierała opróżnione talerze, w międzyczasie przyjmowała zamówienia od niekolonistów, kasowała pieniądze, wywrzaskiwała w mikrofon porcje napływające z kuchni, dosypywała czystych sztućców do pojemników, ścierała brudne stoły, sprzedawała lody oraz niewątpliwie wykonywała wiele innych czynności, których nie zobaczyłam w ciągu piętnastu minut od ustawienia się w kolejce do uiszczenia opłaty za posiłek.

Z prawdziwą ulgą wyszłam z restauracji. Odnalazłam rodzinę przy stoliku, usiadłam wyczerpana. Z nadchodzącej nieuchronnie drzemki wyrwał mnie skrzeczący ryk:

- Dwa schabowe i zestaw surówek!

- Dewolaj do pomidorowej!

- Bigos z ziemniakami!

Nader skuteczne głośniki wołały klientów po odbiór pożywienia.

Jestem niespotykanie spokojna. Nic nie zepsuje pierwszego dnia urlopu. Jestem spokojna i wyciszona. Ona tyra, ja wypoczywam. Och, jak mi dobrze.

Po obiedzie spacer. Od Mirowa do Bobolic, od ruin do nieomal zrekonstruowanego zamku.

Miło było. Tak miło, że udało się nam zapomnieć, że nie wracamy do domu, tylko rwiemy na camping do Antonina, gdzie mamy rozłożyć nasz nowy, niezupełnie oswojony namiot.

- Jedź szybciej, bo dojedziemy w nocy i nie damy rady rozłożyć tego diabelstwa!

- Gdzie mnie prowadzisz, jeśli każdą drogę bedziemy objeżdżać, to do jutra nie dojedziemy!

Wiele padło czułych i miłych słów, gdy usiłowaliśmy przedrzeć się przez nasz piękny, pełen objazdów i remontów kraj.

- Miało być dwieście kilometrów, przejechaliśmy dwieście piećdziesiąt, a campingu nie ma!

- Jest, jest, skręcaj.- Było dobrze po dwudziestej, zmrok czyhał za lasem.

Zameldowaliśmy się, wypakowaliśmy sprzęt. Dwudziesta czterdzieści pięć i prawie noc.

- Dziwny jakiś ten camping, nie ma gdzie namiotu rozbić. Patrz, karuzele, plac zabaw, domki, plaża, a wolnego trawnika brak.

- Dooobra, prysznic i kibel jest, rozkładamy, byle obok latarni, bo już ciemno, jak u Murzyna w...- ugryzłam się w język, mieliśmy liczną widownię, najwyraźniej spragnioną rozrywki.

Z ogniem zabraliśmy się do roboty. Daliśmy radę w piętnaście minut. Byłam z nas naprawdę dumna. Zabrałam ręcznik i poszłam zmyć z siebie pył i kurz polskich dróg. Marzyłam o dwóch rzeczach- ciepłym prysznicu i spaniu. Niestety, w kranie była woda zimna lub lodowata, a spanie zostało przesunięte na później, ponieważ na campingu zalągł się didżej.

Camping Antonin, przypominam.

Na otwartej scenie, nad jeziorem ustawiono wielgachne głośniki. Podejrzewam, że zburzenie murów Jerycha nie stanowiłoby dla nich problemu. Gdy didżej dał czadu, wywołał lokalne trzęsienie ziemi. A wszystko jakieś 50 m od naszego namiotu. Trudno w to uwierzyć, ale nie zauważyliśmy przygotowań do imprezy, krzaczory zasłoniły. Za to dźwięk dochodził znakomicie.

"Żono moja, serce moje..."

"Daj mi tę noc..."

"Biełyje rozy..."

"Na dobranoc dobry wieczór miś pluszowy śpieeeewa wam, mówią do mnie miś uszatek, bo klapnięte uszko mam..."  

Polskojęzyczne utwory zostały wzmocnione solidnie fałszującym głosem didżeja, pewnie po to, żeby było widać, że chłopak się stara.

Potem różności, wszystko w jednym rytmie, umc, umc, umc, muzyka z siłą młota pneumatycznego wdzierała się do mózgu, wątroby, dwunastnicy i pęcherza moczowego. Wcale nie przesadzam, karimata jest zbyt cienka, by zamortyzować rytmiczne podrygiwanie gruntu.

Wytrzymałam do drugiej, potem udałam się z wizytą interwencyjną.

- Panie, do której zamierzacie grać?

Wzruszenie ramion.

- Czy ma pan świadomość, że to jest camping, a nie hala koncertowa?

Wzruszenie ramion.

- Ściszcie to, do cholery, bo chcemy złapać choć parę godzin snu!

Wzruszenie ramion. Czy muszę dodawać, że trafił mnie najjaśniejszy szlag? Tylko szlag, na szczęście gibony sprzed sceny były zbyt pijane, by trafić puszkami, choć próbowali, owszem.

Dziw, że namiot nie spłonął od mojego dotknięcia.

- Dzwoń na policję, natychmiast, bo jeszcze chwila i zarżnę gnoja.

 Przyjechali! Oraz zadziałali skutecznie! Już o czwartej zapadła błoga cisza. Zdążyłam pomyśleć, że to cudownie, że już jest krótszy dzień, w czerwcu oglądalibyśmy właśnie wschód słońca i odpłynęłam. Obudził mnie terkot i huk. O siódmej rano, w niedzielę, przyjechał sprzątacz- traktorkiem z metalową przyczepką, na tą metalową przyczepkę z dużym rozmachem wrzucał szklane butelki...Chwilę później na tyłach naszego namiotu handlarze zaczęli rozstawiać odpustowe kramy. Około ósmej rano wszytkie pstrokate majtki wisiały na wieszakach, misie i landryki oczekiwały na dzieci, a sprzedawczynie donośnym głosem wymieniały najświeższe plotki. 

Całe szczęście, że te straszne chwile przeżyliśmy na początku urlopu, bo doprawdy, kilku tygodni trzeba było, żeby odzyskać równowagę psychiczną. Na wszelki wypadek proszę o propozycje- w jaki sposób można zepsuć sprzęt didżejowi tak, żeby hałastra nie zorientowała się, czyja to sprawka.

Reszta podróży- luzik. Zwizytowaliśmy rezerwat ptaków w Miliczu, Biskupin, safari park w Świerkocinie, Wolin na wszystkie sposoby, rezerwat cisów nieopodal Tucholi oraz wiele innych miejsc, o których nie będę się rozpisywać, bo i po co. Dla zainteresowanych wrzucę zdjęcia. Niebawem.

[onet_player v1="nVQC53X36" v2="" v3="" v4="1511571"]

4 komentarze:

  1. Pierwszy !!! :)Mam tylko nadzieję, że GDZIEŚ tę ciszę i ten spokój znalazłaś :) Jak sam znajduję się w takich sytuacjach, to zawsze mam dylemat - ostatecznie są wakacje, ja mam ochotę na ciszę i mam do tego prawo. Oni mają ochotę na umc umc i też mają do tego prawo, bo wszyscy mamy wakacje i pewne normy, powszechnie uważane za słuszne zasadniczo ulegają niejakiemu zawieszeniu... I zero możliwości kompromisu, przecież oni nie będą skakać przed tą sceną w słuchawkach... Zastrzeżenia tak właściwie są do zarządcy / właściciela kempingu: niech urządza imprezy dla spragnionych w taki sposób i w takim miejscu, żeby nie narażać spragnionych inaczej na konieczność uczestnictwa... :)Ale odpoczęłaś ostatecznie ??Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Słusznie prawisz, każdy może wypoczywać, jak lubi i nikomu nic do tego. Oczywiście, że zawalił zarządca, meldowaliśmy się przecież, można było wspomnieć, że planowana jest impreza. Kompromis dało się osiągnąć, wystarczyło określić wyraźne granice czasowe. Znakomita większość imprez odbywa się od- do, wtedy wiesz, czego oczekiwać i jakoś łatwiej wytrzymać, bo jest światełko w tunelu. Tu puścili wszystko na żywioł. Dodam, że nie było żadnej ochrony, towarzystwo nachlane i naćpane, naprawdę, wyglądło to nieciekawie.Planując noclegi na campingu spodziewasz się hałasu, "ściany" namiotu nie tłumią dźwięków, słyszysz każdą rozmowę, każdy płacz dziecka, każdą gitarę- i to jest ok. Natomiast nie da się ukryć, że płacisz za miejsce do spania, więc masz prawo oczekiwać, że stworzono do niego warunki. Byliśmy np na gigantycznym campingu w Międzyzdrojach. Imprezujący zostali umieszczeni blisko baru, rodziny z dziećmi na tyłach pola, w środku cała reszta, która z góry była uprzedzana, co i jak. Dało się pogodzić bardzo różne potrzeby. Camping Antonin świeci własnym światłem, możesz mi wierzyć. Wypoczęliśmy, jasne. Każda hopa, która sprawia, że nie myślisz o codzienności, pomaga się zresetować. Choć okazało się, że wypoczynku nad morzem nadal nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  3. zainteresowana jestem zdjeciami, choć te są super ... a na campingu widac była wigilia odpustu....

    OdpowiedzUsuń
  4. Sugerujesz, że didżej był karą za grzechy? Możliwe, owszem. Niewątpliwie był to rodzaj szczepionki, później wszystkie zwykłe campingowe hałasy wydawały się niegodne uwagi. Zdjęcia będą, jak tylko uda mi się przeniknąć tajniki picassa, czy picassy, zbrzydło mi wklejanie do bloga, bo są z tym dziwaczne problemy ostatnio. Wszystkie zdjęcia włażą na początek notki- trzeba dzikich sztuk, żeby je zmusić do posłuszeństwa.

    OdpowiedzUsuń