piątek, 11 września 2009

Zdążając w kierunku morza

Miałam pominąć milczeniem resztę wyjazdu wakacyjnego. Nie pominę. Czy intnieje jakiś przepis, że każda podróż musi być fajna? Nie ma. Nie ma również przymusu, że jeśli coś jest fajne, mnie też musi się podobać. Z góry uprzedzam, że będę zrzędzić. Chwilami.

Po pełnym nieoczekiwanych rozrywek noclegu skierowaliśmy się na zachód. Milicz i rezerwat ptaków. Ach, cóż to za miejsce! Przejechaliśmy groblą między jeziorami, zatrzymując się we wszystkich miejscach, gdzie można było upchnąć auto bez blokowania przejazdu. Droga fatalna, kostropata, pełna dziur nawierzchnia, wąsko, mijanki z rzadka- i bardzo dobrze. Jestem za tym, żeby ten stan podtrzymywać. Groblą należy wędrować piechotą, z lornetką w jednej ręce i aparatem fotograficznym w drugiej. Statyw w trzeciej ręce. Tu ptaszek łowi rybkę, tam patrzy okiem z koralika, na niebie trening latania kluczem, woda robi ciche chlup, chlup o brzeg, a szuwary szumią poruszane delikatnym wietrzykiem. Raj. Wybrakowany, oczywiście, bo od czasu do czasu jakiś kretyn przejeżdża samochodem. Bardzo wstydziliśmy się posiadanego pojazdu. To, że gdzieś jest droga nie oznacza, że koniecznie trzeba nią jeździć. Miejscowi- tak, jakoś muszą do domu dojechać, ale turyści powinni mieć zakaz. Pradolina Baryczy- nawet nazwa jest piękna. Wrócimy tam kiedyś, z rowerami i planami kajakowymi. Oraz bez dziecka, które nie opuściło wnętrza pojazdu, bo nudno, a poza tym mieliśmy przecież jechać nad morze.

Nasze zdjęcia- stawy Milickie.

Pojechaliśmy nad to morze. Prościutko na północ.

- Synu, zatrzymamy się w Gnieźnie. Czas na lody!- zaszczebiotałam. Po raz kolejny zniżyłam się do manipulacji. Chciałam zobaczyć katedrę, oraz pewne drzwi. Nie bez powodu, oczywiście. Przyświecał mi światły cel- postanowiłam pokazać dziecku pierwszą stolicę Polski oraz miejsce koronacji Mieszka I. Taki ambitny, dydaktyczny plan.

Zaparkowaliśmy nieopodal katedry. Parkomat był, ale nie działał- w niedzielę parking jest darmowy:) W związku z poczynionymi oszczędnościami kupiliśmy większe lody w jednej z licznych ślicznych kawiarni z widokiem. Po spożyciu gigantycznej porcji moje dziecko było gotowe do dalszej podróży- bo przecież mieliśmy nad morze...

- Synu, przecież tata nie może jechać non stop, jest już stary, zmęczony, a najlepiej wypocznie w chłodnym wnętrzu katedry. Trzeba sprawdzić, czy duchy koronowanych tu królów nawiedzają katedrę.

- Ha, ha, ale śmieszne.

- Dziecko, nie zapominaj, że my też mamy wakacje. Dla ciebie były lody, dla nas rzut oka na katedrę. Sprawiedliwość musi być (po stronie rodziców).

Miejsce fajne. Dobre. Zanurzyliśmy się na chwilę w strumieniu historii, pozwoliliśmy by przemówiły wieki. Dziwne, ale naprawdę przemówiły. Historyjka dla syna, traktująca o przebiegu koronacji, brzmiała bardzo przekonująco. Chcę wierzyć, że jej nie wymyśliłam, a jedynie przekazałam to, o czym opowiadały miejscowe duchy.

Trochę mi wstyd, że "zwiedziliśmy" Gniezno w ten sposób. Doprawdy, nie powinnam się przyznawać, że wystarczyły nam dwie godziny na interesujące rodzinę sprawy. Za karę, na skutek rozmaitych remontów i rozkopów objechaliśmy miasto dwa razy, zanim trafiliśmy na ślad potrzebnej nam drogi nr 5, prowadzącej na miejsce noclegowe. Tym razem- Żnin.

Zdjęcia z Gniezna.

6 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia stawów ja niestety w Gnieźnie nie była ale mam nadzieję że kiedyś się tam wybiorę lubię zwiedzać zamki, katedry itp. www.dziewczyna-jakich-wiele.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy aż "niestety". Gniezno to piękne miasto, owszem, podobnie jak wiele innych miast, miasteczek, wsi i kompletnych odludzi- wiele piękna jest wokół, trzeba tylko patrzeć uważnie :) Lepiej być sobą niż być wszedzie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Stawy piękne, a Gniezno interesujące. Myślę, że historia opowiedziana synowi nawet jeżeli niezupełnie ścisła faktograficznie, to prawdziwa duchem:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że w pamięci zachowa ducha opowieści, a nie "fakty historyczne" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. bezdyskusyjnie i my ciągamy nasze dziecko po kościołach, cmentarzach itp....a potem na pstrąga...

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak. Czasem się zastanawiam, jakie będą efekty tego ciągania, bo sama rozumiesz: albo zachęcimy i kiedyś będą sami jeździć, albo obrzydzimy dokładnie, co spowoduje dożywotni wstręt do zwiedzania. Się okaże.

    OdpowiedzUsuń