środa, 2 czerwca 2010

Kazimierz

 Tu

artykuł o knajpce na krakowskim Kazimierzu. Artykuł, jak artykuł, polecam przejrzenie komentarzy pod nim. Pan o nicku "mmarek-ian" wrzucił kilka perełek, które życzę sobie zachować w pamięci.

Wyrwane z kontekstu, owszem. Mnie to nie przeszkadza :)

1.

Osoba , która pisała ten artykuł ....

( 2010-05-31 12:07)
~mmarek-ian

... nie ma pojęcia o przedwojennym Kazimierzu czy
nawet Krakowie .
Otóż przedwojenny Kazimierz , to brudne ,
odrapane i obrzydliwe miasto-dzielnica ,
porównywlne z fabryczną Łodzią . Ze względu
na częste przejazdy ulicami fur i platonów z
węglem , zwłaszcza Miodową i Starowiślną ,
zawalona kupami końskich odchodów często do
kostek , bez chodników dla pieszych , zwłaszcza
w porze deszczu , bo nie miały asfaltu tylko
tłuczeń a gdzieniegdzie kostkę granitową .
Domy wyglądały upiornie , bez kanalizacji , wody
i w większości prądu . Ustępy zawsze wspólne
i na podwórkach , a w lepszych kamienicach na
werandach drewnianych po jednym na każdym
piętrze ( jak u Kiepskich ). W niektórych domach
był wodociąg i żeliwny zlewozmywak , ale tylko
na koratarzach . Poza kikoma domami , jako tako
utrzymanymi i wielkim z czerwonej cegły budynkiem
szkoły , obecnie Szk. Podst. nr 11 im. Józefa
Dietla i kilku kamienic przy Krakowskiej , dachy
przeważnie kryte papą i okropnie smierdzące
podwórka . Nigdzie nie było żadnych kawiarenek
, tylko wszędzie stare Żydówki prowadziły
obnośny handel szmatami i dziadowstwem i kilkaset
bieda zakładzików rzemieślniczych . Gdyby na
Kazimierzu zatrzymał się czas , nie poszedł by
tam ani pies z kulawą nogą . Miałem
kilkudziesięciu kolegów ze szkoły z Kazimierza
, w latach powojennych to dobrze wszystko
pamiętam .
A ten gość co mu Kazimierz pachniał swiecami i
kadzidłem , nigdy nie czuł zapachu końskiego
moczu , końskiego potu , gówien i odoru
zapleśniałego siana i obroku w workach u
końskich pysków , nie biegał na bosaka wśród
końskich i krowich placków . Dwa razy w tygodniu
był najazd furmanek na plac targowy okrąglaka ,
wtedy cała Miodowa i okoliczne maleńkie uliczki
przypominały jeden wielk parking na furmanki lub
wielkie gnojowisko a obok nich cwaniacy udający
klientów i to warto było by wskrzesić . Takich
typków rzezimieszków i obwiesiów nie było
nigdzie w Polsce .

2.

Gdyby na Kazimierzu zatrzymał się czas ....?

( 2010-05-31 20:39)
~mmarek-ian

Tak jak opisałem wcześniej tak było do lat z
górą sześćdziesiatych . Potem nastąpiła
duża poprawa . Kazimierskie slamsy , zamieszkałe
już przez katolicką społeczność po trochę
podnosiły się z błota i brudu i się
ucywilizowały . Kazimierz skanalizowano ,
doprowadzono wodę światło i wodociąg . Stare
rudery się same zwaliły , a część biedoty
robotniczej dostała luksusowe mieszkania w Hucie
i na nowoczesnych osiedlach spółdzielczych .
Pozostałych kilka obiektów żydowskich ,
światynie i cmentarze zaczęto jako tako
utrzymywać i remontować .
Podam taka ciekawostkę rodzajowo-religijną . U
wylotu ul Szerokiej do Miodowej po lewej stronie
nad chodnikiem , na wysokim ceglanym murze ,
Żydzi zawiesili tabliczkę a niej stało : ... tu
nie należy przechodzić , to jest bardzo grzeszne
, bo tam kiedyś był cmentarz i zostały
pochowane osoby ... Zabraniały i wisiały tak
długo , jak Samorząd Krakowski nie przyznał
przyległej działki wraz z murem , Fundacji
Nisenbauma . W momencie jak wybudowano tam
wspaniały i ogromny hotel , tabliczkę zdjęto i
już wolno było chodzić bez grzechu a nawet
przejeżdżać autami .
Tak kapitał złagodził przepisy religijne i nas
Polaków uratował od niechodzenia ul. Szeroką a
Policję z Szerokiej , od przenoszenia swych
samochodów na plecach .
Ten sam kapitał wykupił i wyeksmitował
biedaków tamtejszych i w każdej zapyziałej
kamienicy , po jej odmalowaniu i zagipsowaniu
dziur otworzył kawiarnie ze stolikami lub blatami
do szycia i strugnicami stolarskimi , udającymi
stoliki , przeważnie na chodniku , puby i hotele
. Tyko szczury są te same i odporne na gips ,
farbę i zmiany kapitalistyczne . Karakony i
pluskwy w większości się nie dostosowały do
kapitalizmu restauracyjno-kawiarnionemu i
częściowo się same wyniosły , lub zdechły ze
zmartwienia !
Oczywiście mniejszości żydowskiej jest na
rękę takie darmowe reklamowanie żydowskiego
Kazimierza , ale to takie wszystko dziwne i
tymczasowe i z zapaszkiem , napewno nie orchidei i
wosku , raczej jak u Arabów w namiocie starych
koców i nafty . Najważniejsze , że
przyciągają klientów i robią interes , gorzej
, że krążą tam liczne wycieczki młodzieży i
Oni nie znając historii tej dzielnicy ani kraju ,
którego są gośćmi , wykrzykują okropne rzeczy
pod naszym adresem , ale na ich szczęście prawie
nikt tego nie rozumie . Jedno co mi imponuje to
powolna ale skuteczna
odnowa ich zabytków kultowych i religijnych (
za nasze pieniądze też ) . Dawniej w ich
światyniach były zakłady spółdzielcze (
bywałem tam na kontrolach i szkoleniach ), na
Meizelsa czy Miodowej , Kupa , a teraz tam się
modlą i tak powinno być , byle nie zajmowali
statków z pomocą i oduczyli swych młodych
szczochów pyskowania na Polaków

3.

Niestety , nie jestem z Krowodrzy ale z Podgórza
. Ale przypomniałeś mi epizod w moim życiu .
Otóż miałem trochę starszego kolegę z
Krowodrzy , Leszka Sas..., który był moim wzorem
do naśladowania i razem tworzyliśmy jedno , jak
bliżniacy . Nawet mówiłem jak On , po
krowodersku , a więc : ...idze , idze , bajoku (
to takie spier..j obecne ) , czy , ...alem
spieprzył sukmaniorzom , co znaczyło by obecnie
...zwiałem milicjantom w długich płaszczach i
kilka jeszcze innych dośc dowcipnych . Teraz to
pewnie już nie ma takich specjalnych różnic ,
ale kiedyś , przed wojną i zaraz po , to można
było boki zrywać z tych regionalizmów . Był
taki powojenny Teatr Kolejarz amatorsko -zawodowy
, na placu Wolnica na ul Bocheńskiej ( pamiętam
do dziś starego aktora i reżysera
Białka-Białeckiego ), grali tam same wspaniałe
polskie komedie , Fredry , Zapolskiej ,
Bogusławskiego , tam matka zaprowadziła mnie po
raz pierwszy do teatru na
" Krakowiaków i Górali " , oraz " Krowoderskie
Zuchy ", i potem byłem tam prawie co tydzień w
każdą sobotę , przez wiele wiele lat , z matką
.
Prawdę powiedziawszy to był jedyny prawdziwy
klimat , którego mi potem brakowało i brakuje do
dziś . To był mój teatr marzeń .

4.

Ale najciekawsze egzemplarze z Kaziemierza , były
pod Hala Targową . Tam w latach póżno
siedemdziesiatych stały dwie - trzy młode
dziewczyny( jeszcze panny ) i dość otwarcie (
zwłaszcza podczas " stanu wojennego " )
proponowały Rojalek -Rojalek -spirytusik . One
przy sobie nic nie miały , tylko odbierały
forsę , a " towar " wydawał ich opiekun z
bagażnika samochodu m-ki FIAT-125 .
Po trzydziestu latach , zmieniło się wszystko
, nawet ustrój , ale te same panie , już
nadgryzione zębem czasu , dalej sprzedają na
lewo berbeluchę i spirytus w tym samym miejscu
co do metra , i to jest drugi kazimierski fenomen
choć na terenie Grzegórzek . Przy tym ,
wszystkie inne to frajer .

6 komentarzy:

  1. Rzeczywiście perełki pełne osobliwej miłości do dawnych mieszkańców i szczególnego obiektywizmu.A jak Ty oceniasz artykuł ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszy mnie, że ktoś umie dostrzec i docenić nową knajpkę wśród miliona innych. Ktoś- bo ja, niestety, nie potrafię :) Rzadko bywam w knajpach- to raz. Kazimierza nie lubię- to dwa. Ponadto dla mnie miejsce tworzą ludzie, scenografia to miły dodatek. Zwróć uwagę, że o ludziach- ani słowa. A byłam już w nader niemiłej sytuacji, gdy usiadłam sobie w jednej z miliona kazimierskich knajpek z nadzieją na jaką kawę. Knajpa puściutka, byłam jedyną klientką. Kelnerki spojrzały z niechęcią, żadna nie raczyła podejść, by przyjąć zamówienie. Wnętrze było piękne, nie przeczę:) Nie twierdzę, że wszystkie knajpki są takie, ale niestety, zazwyczaj zatrudniają byle kogo, byle taniej. W mieście takim jak Kraków knajpy nastawiają się na turystów, są to goście dość specyficzni, wiadomo o nich jedno- nigdy więcej do tej samej knajpy nie trafią, więc obsługa może być jakakolwiek. I jest. Nie z mojej to bajki opowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  3. trochę pan sarkastyczny...i chyba koni nie lubi, bo mu śmierdzą ( żart)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, historia nie zawsze pachnie fiołkami. A raczej zazwyczaj nie pachnie, tylko mało kto o tym pamięta. Uwielbiam takie opowieści. Przenoszą mnie wprost na dziadkowe kolana. Dziwne to, bo w dziecięctwie nie było mi dane poznać dziadkowych kolan, zbyt wcześnie dziadki się zwinęły. Ale od czego wyobraźnia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Znalazłem Cię przypadkowo " jaśminkowa" i pewnie drugi raz mi się nie uda . Jest mi " okropnie " przyjemnie , że tyle narobiłem rejwachu . Ale ważne że Ci się to podoba , może jeszcze napisałbym trochę takich historii , ale muszę zasięgnąć czyjeś pomocy w redagowaniu tekstu , bo jak ponownie czytam , to trochę się wstydzę redakcji a zwłaszcza stylu . Podobnie było pół wieku , jak pisałem maturę z polskiego . Wtedy trzeba było oddawać także poprawiony tekst " na brudno " . O mało nie zawaliłem pisemnego , bo praca na czysto była prawie zupełnie odmienna od brudnej choć temat ten sam i musiałem pisać przy komisji trzecią i jeszcze inna mi wyszła . Nauka szła mi cięzko , ale psoty lekuteńko . Matka gdyby żyła , mogła by zaświadczyć !!! Przy okazji opiszę Ci jeszcze jedno zdarzenie z lat młodości . Po Wiśle pływały ogromne dębowe " galary " z piaskiem i granitowymi kostkami na jezdnie ( pocumowane w zestawy po trzy albo cztery ), Piasek wydobywano gdziś wyżej koło Tyńca , a kostkę ładowano koło stacji w Płaszowie . Ponieważ pół życia spędzaliśmy nad Wisłą i do dziś wspaniałe pływamy , polowaliśmy na te galary i woziliśmy się aż do Mogiły , a z powrotem na gapę wywrotkami z budowy Nowej Huty . Jeden z kolegów wbił sobie ogromną na 10 cm drzazgę i zemdlał . Znalezino go dopiero w Niepołomicach a myśmy ze strachu , że się utopił , uciekli z domu . Po trzech dniach nasze matki przyjęły nas z otwartymi ramionami i bez najmniejszego uszczerbku na honorze ( co dotychczas było niespotykane w naszym życiu ) , bo z kolei tamten im powiedział , że widział jak nas wciagnęło pod galar i utopiło . On oczywiście też profilaktycznie zwiał z domu , tylko gdzie indziej . Na temat naszych pływackich wyczynów w Wiśle , w czasach zaraz po wojnie , tacy jak ja , jej sąsiedzi , mogli by wiele opowiedzieć , ale pod warunkiem , że nigdy o tym nie dowiedzą się nasze żony , dzieci , a zwłaszcza wnuki i prawnuki . Może kiedyś opowiem jak o zakład wynoszący cztery zośki ( go grania z ołowiu i włóczki ) skakałem z Mostu na Krakowskiej do Wisły , podczas letniej powodzi i nie mogłem dopłynąć do brzegu , bo walnąłem męskością ( wtedy jeszcze małą ) i podbrzuszem , w powierzchnię wody . Ale mimo wszysko przeżyłem nie takie zdarzenia . Ostatecznie zacumowałem o filar mostu kolejowego na Grzegórzkach na jakieś gałęzi , i chłopaki mi pomogli wleżć na filar po hakach .

    OdpowiedzUsuń
  6. Gwiazdki z nieba prędzej bym się spodziewała! Witaj w moich niegodnych progach! Dla odmiany, cieszę się "strasznie" :)Pięknie byłoby, gdybyś się zdecydował na upublicznianie tych zachwycających historii. Treść się liczy, a nie błędy stylistyczne (jeśli takie są, nie mnie to oceniać, bo nie znam się na tym zupełnie). Najlepiej- książka, już sobie ją wyobrażam :) Co więcej, zdążyłam sobie wyobrazić nawet ekranizację. Masz prawdziwy talent do plastycznego przekazywania opowieści. Tę ostatnią zachowam na razie dla siebie, dziecku opowiem, gdy dorośnie. Tak na wszelki wypadek.Rozważ, proszę, chociaż założenie bloga. To jest najprostsze na świecie, właściwie korzysta się z gotowca. Będę szukać w sieci i kibicować :)Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń