czwartek, 26 sierpnia 2010

Woda, dużo wody.

Eger to perełka. Nie powiem, że miasto jest piękne, historyczne, pełne zabytków, choć to prawda. Ma coś o wiele ważniejszego- klimat. Odrobina egzotyki, trochę nowoczesności, sympatyczni ludzie, kolory, zieleń, słońce, winnice, piwniczki, źródła i źródełka, łagodne pagórki. Pokochałam to miejsce. Mogłabym tam spędzić resztę wakacji, gdyby nie marny camping. Marny, bo bez cienia, marny, bo na stoku. W kraju raczej słonecznym brak drzew na campingu to nieporozumienie. Chyba, że ktoś lubi budzić się o szóstej rano we wnętrzu gorącego piekarnika. Jedyne miejsce gwarantujące cień do 10 rano znajdowało się blisko rzeczki przecinającej teren campingu. Rozbiliśmy się tam. Było miło, dopóki nie spadł deszcz. Cała woda spłynęła z górki prosto do potoku, przy okazji robiąc nam prywatny basen w namiocie. Poza tym nie było źle. Recepcjonista mówił po polsku, prysznice przyzwoite, do piwnic bliziutko, do przeżycia. Tylko ten cień...

Przyjechaliśmy do Egeru w południe. Rozbiliśmy się i powędrowaliśmy pozwiedzać miasto i namierzyć basen. Na basen było daaaleeeko. Dobre pół godziny drogi szybkim krokiem. Trafiliśmy bez problemu. W każdym miejscu, które budziło wątpliwości co do dalszej trasy, stał znany nam już zielony słupek ze strzałkami informacyjnymi. Jakie to proste.

Ponieważ dziecko było świeżutko po chorobie, odpuściliśmy sobie pluskanie i zwiedziliśmy centrum. Oblecieliśmy górujący nad miastem zamek, oglądnęliśmy meczet, pozachwycaliśmy się uliczkami, placykami i kamieniczkami, posiedzieliśmy w sympatycznej knajpce z widokiem, popiliśmy wody ze źródła św. Józefa, pogapiliśmy się na fontanny. Do wieczora znaliśmy miasto, jak własną kieszeń. Co oznacza raczej miasteczko, niż miasto :) 

Następny dzień- basen.

No cóż, basen jest taki, jak miasto. Egzotyka z historią spotkały się tu:

 

Jest to najstarsza część, pamiątka po Turkach, którzy docenili tutejsze źródła i potrafili się nimi cieszyć. Nie powiem, my też doceniliśmy i cieszyliśmy się, jak dzieci.

Nowoczesności nie brakuje:

 

Znalazło się miejsce pod dachem:

 

8 komentarzy:

  1. Ależ Ci zazdroszczę taplania :))) Ja się w te wakacje wcale nie taplałem, a bardzo lubię... Za to już to zaczynam odrabiać - basen sportowy i pływanie przynajmniej 2 razy w tygodniu :)))Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Basen sportowy z taplaniem nie ma zbyt wiele wspólnego :) Choć woda, rzeczywiście, występuje w obu przypadkach. Taplania mam dosyć na długo, natomiast popływałabym chętnie, niestety, w naszym uroczym, wielkim mieście nie mogę namierzyć basenu, wktórym dałoby się spokojnie pływać, bez obawy, że chlor wypali oczy, albo gronkowiec zaatakuje. Taki Bukkszek stać na fajny basen, a Krakowa- nie. Podsumowując- a ja zazdroszczę Ci pływania!

    OdpowiedzUsuń
  3. w basenie pływam jak ryba...na otwartej wodzie znikam jak ryba...matko jak się boję wodnych roslin owijających sie wokól kostek i ryb płynących pod brzuchem...ale basen...ho,ho...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na otwartej wodzie topi mnie pierwsza falka. Do takiej z mułem roślinami i rybami musieliby mnie wrzucić, bo dobrowolnie nie wejdę. Basen byłby niezły w tej sytuacji, gdyby nie: młodzieńcy wskakujący na głowę, miotacze okrągłymi przedmiotami (niekiedy jest to piłka), i miłośnicy nurkowania, wynurzający się akurat przede mną. I jeszcze czepek! Własna wanna- to jest jedyne wyjście :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ~z.kusowski@op.pl31 sierpnia 2010 15:08

    Miodek na moje skołatane serce. Jak osiadłem w Gdańsku, to z chwilą wiosny zacząłem obwozić moją małżonkę, rodowitą gdańszczankę, po szeroko pojętych okolicach. Zachwyty do dzisiaj. - Tyle lat tu (?) mieszkam, a nie wiedziałam że tak pięknie! Pokazujecie, moja dobra Jaśminkowo, klimaty stare jakRWPG (nieistniejące w tamtej formie) a tak piękne, że kopara sama ciągnie do nabiału! Mój najbliższy lipiec - śladami Jaśminkowej - z JEJ wytycznymi !!! Kurcze, Piorun do nogi, w pysk! A tam w oddali : Ibiza, Seszele, Maroco, nie mówiąc o Las Vegas czy innych celebryckich miejscach wczasowych. Żeby nie wylać dziecioka ze szaflika z wodą!Jak będę zarabiał (netto) 1000$US dziennie, być może pojadę w jakieś miejsce przyjazne staremu człowiekowi, gdzie nie słychać radyjek, pikających komórek, rozmownych bussinesmanów od gównorzeczy itd., itp..A prawda jest taka, żem sprzedał takie miejsce za psie grosze.

    OdpowiedzUsuń
  6. Strat liczyć nie należy, sprzedałeś, koniec kropka.Pięknych miejsc na świecie jest mnóstwo, prawdopodobnie większość, ale odwiedzający niepotrzebnie przywożą własną wiedzę o miejscu. Seszele to prestiż, więc jest pięknie, choćby robale właziły do łóżka, upał odbierał chęci do życia, a sraczka resztę tego życia zabrała. Żeby coś dostrzec, trzeba patrzeć. Jak najbardziej zachęcam do zwizytowania Węgier, choć masz znacznie dalej, niż ja :) Klimaty RWPG odnajdziesz, niestety, bez trudu, oby wszystkie czynowniki po wsze czasy w piekle na rożnie się obracały!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten pan w niebieskich majtasach, z kolorową piłką aspiruje do miana mistrza drugiego planu

    OdpowiedzUsuń
  8. Ludzie właśnie tak reagują na aparat na basenie. Ku mojemu zdumieniu, zamiast pogonić mnie z gniewem za uwiecznianie w, powiedzmy sobie szczerze, niezbyt twarzowych okolicznościach, otrzymałam galerię obcych mi osób, wyraźnie pozujących do zdjęcia :) Dziwne, nie? Większy obciach miałam ja, robiąc zdjęcia, niż golasy, którym zdjęcia robiono, bez ich zgody, rzecz jasna.

    OdpowiedzUsuń