wtorek, 18 stycznia 2011

Trzeba pomóc

Sprawa wygląda tak:

Karol jest kolegą mojego Kuby, chodzą do tej samej klasy. Serdeczny, miły, uczynny chłopiec, zawsze gotowy pomagać. Chłopcy często bawili się u nas w domu, cieszyłam się niezmiernie widząc ich zażyłość, ponieważ miałam nadzieję, że sposób bycia Karola skłoni moje dziecko do refleksji i naśladowania. Karola zawsze przyprowadzali do nas rodzice lub starsi bracia, zamienialiśmy zazwyczaj kilka słów, wiadomo, jak zawsze przy podobnych okazjach. Jeśli ze światowych zasobów ludzkich miałabym wskazać osobę, którą dawałabym za przykład innym, miałabym problem jedynie z tym, które z ich rodziny wybrać. Czy matkę, jedną z nielicznych tłumaczek z języka mongolskiego w Polsce, przemiłą, ciepłą, zawsze uśmiechniętą osobę, mimo wiadomych trudności językowych aktywnie uczestniczącą we wszystkich wywiadówkach szkolnych, we wszelakich akcjach organizowanych przez szkołę czy rodziców. Czy też Hasza, najstarszego z trzech synów, chłopca, który przyjechał tu mając 11, czy 12 lat i który w szybkim tempie nie tylko nauczył sie języka, ale i stał się niedoścignionym wzorem dla swoich kolegów z klasy, ponieważ robił wszystko lepiej. Lepiej znał polską literaturę, ortografię, miał lepsze stopnie i lepiej się zachowywał. Przy tym wszystkim ma tak ujmujący sposób bycia, że kochają go rówieśnicy, mimo że wszyscy dorośli stawiają go za wzór, oraz nauczyciele i rodzice, mimo gorzkiej zawiści w sercu, że nasze dzieci mimo najlepszych starań nigdy takie nie będą.

Średni syn, Otko- wierna kopia swojego brata. Diament najczystczej wody.

Karolek urodził się już w Polsce. Nie ukrywam, że z zachwytem zaglądałam do wózka, w którym go wożono, kruczoczarne włoski, migdałowe oczy, porcelanowa cera- cud, miód. Najgrzeczniejsze dziecko w piaskownicy- Karol. Jedyne dziecko, które bez szemrania spełniało polecenia mamy- Karol. Ileż razy słyszałam słowa:

- Gdyby moje dziecko takie było, to już chyba niczego więcej w życiu bym nie chciała... 

Sama też te słowa wypowiadałam. Ze świadomością, że i mnie sporo brakuje, bo ideał matki miałam przed oczyma.

Najmniej znam ojca rodziny, ponieważ najsłabiej mówił po polsku i raczej rzadko się widywaliśmy. Co nie zmienia faktu, że ma równie ujmujacy sposób bycia, jak i reszta rodziny.

Doskonale wiem, że musiało być im bardzo ciężko. Wynajęte mieszkanie, trzech chłopców w szkole, uprzedzenia naszego kochanego społeczeństwa, które niechętnie przyjmuje odmienność, trudności ze znalezieniem zatrudnienia, znosili to wszystko bez słowa skargi. Jakoś sobie radzili, umiejąc przy tym zadbać o wzajemny szacunek i miłość. Starsi bracia opiekowali się Karolem z zaangażowaniem, które nie wynikało z "bo mama kazała", nigdy nie słyszałam, żeby na siebie krzyczeli, kłócili się, dziwna mi w ogóle myśl o podobnym zachowaniu z ich strony. Każdy gest, słowo, wyraz twarzy, ciepłe spojrzenie, zdradzały, jak głębokie są ich wzajemne relacje. To są rzeczy nie do podrobienia i życzę każdemu, żeby choć raz spotkał się z podobnym fenomenem.

Niestety, bajka się skończyła. Od kilku lat trwały procedury pozwalające rodzinie na dalszy pobyt w Polsce. Od urzędnika do urzędnika, od klamki do klamki. Pomagała prawniczka, która niestety, zmarła w kwietniu. Następczyni nie dość szybko zorientowała się w sprawie, przegapiono ważne terminy. Kilka dni temu zabrano Karola sprzed szkoły i razem z rodzicami osadzono w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców w Przemyślu. Kilka dni później dołączył starszy syn odłowiony przed AGH- em, gdzie studiuje. Średniego zapewne złapią lada dzień, mam nadzieję, że zdąży chociaż wysłać rodzinie nieco rzeczy, ponieważ zabrano ich tak, jak stali, bez ubrań na zmianę, bez pieniędzy, bez telefonów. 

Wyobrażacie to sobie?

Karolek mieszkający tu od urodzenia, delikatny, wrażliwy dziesięciolatek, zawsze miły, zawsze grzeczny, nie znający innego życia, nie znający języka mongolskiego, zgarnięty z ulicy i trzymany w zamkniętym, strzeżonym ośrodku big brothera, z kamerami, dyktafonami, z perspektywą wyjazdu do jurty w Mongolii. Podobno powiedział matce, żeby go zostawili tu, w domu dziecka, bo woli to, niż wyjazd. Koszmar. Co się musi dziać w duszy tego dziecka, że przyszło mu do głowy, żeby się rozstać z najlepszą i najukochańszą rodziną, byle go tylko nie wyrywać stąd, z jedynego świata, jaki zna? 

Mieszkam na osiedlu, gdzie większość mieszkańców ma mieszkania opłacane przez miasto, bo ludzie ubodzy, potrzebują wsparcia. W drodze do pracy w tramwaju widzę od lat tą samą cygankę, która najpierw zawodzi daaajcie, dobrzy ludzie, na mleeeeko dla dzieeecka, a potem wyzywa od skąpiradeł i skurwysynów. Z tymi sprawami nikt nic nie robi, bo się nie da.

Za to można deportować najlepszych ludzi świata, bo taka sprawa nikomu nie zagraża, prawo pozwala, a statystyki rosną. Zamiast wykorzystać zdolności i dobrą wolę chłopaka, który właśnie broni pracy na AGH- to go deportują, bo to łatwiejsze.

Piszemy rozpaczliwe pisma do rzecznika praw dziecka, do rzecznika praw obywatelskich, do urzędu do spraw cudzoziemców, do wojewody małopolskiego.

Jest stronka http://dlakhasha.strefa.pl/  postawiona przez uczelnianych kolegów Hasza.

Jeśli macie jakieś pomysły, do kogo i jak trzeba uderzać, żeby można było poprzeć ich starania o możliwość pozostania w Polsce- proszę, dajcie znać.

6 komentarzy:

  1. ~zbyszekusowski19 stycznia 2011 12:45

    Witaj z Rodziną!Sprawa klasyczna dla chorych na nieuleczalna chorobę, państwa i jego urzędników. Dawno temu pisał w "Zamku" F.K.Nie będę komentował Twego posta, bo byłoby to toczka w toczkę. Podpisałem sie na stronie AGH, rozesłałem do wszystkich mądrych znajomych. pozdrawiam!ps.dawno mnie nie było, dwa miesiące totalnych kłopotów, ale co tam w relacji z opisanym przypadkiem. Jak się do końca pozbieram, to cóś skrobme.Zbyszek

    OdpowiedzUsuń
  2. bezduszność naszych urzedów( wszystkich ) powala z nóg...trzymam kciuki za powodzenie

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło Cię widzieć:)Dla urzędników jesteśmy petentami, uciążliwymi stworami, które ciągle czegoś chcą. Gdzieś w tym zamieszaniu umyka fakt, że urzędy (i urzędnicy) zostały stworzone po to, żeby ludziom pomagać...Ciągnie się za nami socjalistyczny smród, masy, klienci, petenci, pacjenci, wszystko to przeszkadza dostrzec w człowieku człowieka. Trzymam kciuki za pozytywne rozwiązanie Twoich spraw, fakt, że inni mają gorzej wcale nie oznacza, że my mamy dobrze, nietety.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo liczę na wojewodę, martwiłam się, że przegrał wybory na prezydenta miasta, ale może nie ma tego złego? Bardzo wierzę, że jest właściwym człowiekiem załatwiania spraw niemożliwych.

    OdpowiedzUsuń
  5. Normalnie mnie ścięło. Podpisałem się i wrzucam link na FB,Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za wsparcie. Akcja ładnie nam się rozwija, dziś poszedł materiał w kronice krakowskiej i głównym wydaniu wiadomości, wspomnieli również o blisko 5000 podpisach zebranych w trzy dni. Powiem Ci, że już wiem, jak może wyglądać rewolucja :)Niestety, poza szumem brak konkretów, modlę się rankiem w południe i wieczorem do portretu Kracika, żeby wykombinował jaki precedens. Trzymaj kciuki.

    OdpowiedzUsuń