czwartek, 29 grudnia 2011

Nowe

Zaczęło się jakieś dwa tygodnie przed świętami. Od nagłego wyjazdu Mamy do sanatorium. Niespodziewanie- nic nie musiałam na święta. Właściwie nigdy nie narzekałam i poddawałam się terrorowi bez słowa skargi, oczadzona urokiem przedświątecznego szału. Kto terroryzował? Ciężko orzec. Mama ze swoim "zróbże", albo jeszcze gorszym "nikt tego nie zrobi równie dobrze, jak ty", ewentualnie Tradycja, poprzedzona Tradycyjnym sprzątaniem, Tradycyjnym makowcem i milionem innych idiotyzmów, jakże Tradycyjnych.

To nie tak, że nie lubię świąt. Lubię. Kocham. Ale miło jest zasiąść do Wigilii nie padając na nos, nie usypiać nad rybą, nie patrzeć bezmyślnie w sufit przez dwa dni świąt, gdy do żadnej innej aktywności zdechły organizm nie jest zdolny.

Ton nadał Kuba.

- Jakieś specjalne życzenia w kwestii menu?

- Yyyyy, może być pizza?

- Zamiast barszczyku, uszek, pierożków, kapustki, makowców i rybek- pizza???

- A co, za mało tradycyjnie? To niech będzie pizza w dwunastu smakach...

Z niejasnych przyczyn pizza w dwunastu smakach uświadomiła mi, że przyszło Nowe.

- Kochanie, dzwonisz do Mamy? Nie mów jej, że jesteśmy sami w Wigilię, bo przypadkiem nas zaprosi i będzie kłopot.- Oho, będzie afera, a moja mama, a twoja mama...

- OK- Ku mojemu szczeremu zdumieniu, mąż entuzjastycznie zareagował na, jakże naganną, propozycję. Lekuchno zawstydzony, dodał:

- Wiesz, jak z Mamą, przygotuje milion rzeczy, każe to wszystko jeść, będziemy z przeżarcia chorować do Nowego Roku, a jeszcze się nasłuchamy, ile się natyrała i ile wydała.

Osłupiałam. To wszystko oczywiście prawda, ale żeby mój mąż powiedział to NA GŁOS? DO MNIE? Nowe w wielkich butach, ot co!

Dwa tygodnie przed Wigilią spędziłam na napawaniu się. Już to kupiłam prezencik, już to przetarłam leniwie jakieś okno, niby ciągle robiłam to, co zwykle o tej porze roku, ale tym razem dlatego, że chciałam, a nie z przymusu. Naprawdę, różnica jest kolosalna.

Pierwsze w moim życiu święta bez ciśnienia. Cud. Polecam. 

.......................

Tydzień przed Wigilią, gdy zrobione i zamrożone pierogi z kapustą grzały mi serduszko, popełniłam poważny błąd. Mój, od blisko roku chory na niewiadomoco mąż, nieustannie poszukuje nowych metod leczenia. Niby nic w tym złego, w praktyce jednak wygląda to tak, że poszukuje metodą gnębienia mnie. Jęczy, narzeka, marudzi i stęka, tak strasznie, że ciągle przeglądam książki, strony internetowe, poradniki i przewodniki. Tym razem trafiłam na stronę diety dr Dąbrowskiej. Pierwszą myśl miałam dobrą, kupię książki, przejrzymy, pomyślimy. Druga, niecierpliwa, kazała mi przejrzeć chomiki. Znalazłam, wydrukowałam, rzuciłam mężowi do czytania i zadowolona (że na chwilę da mi spokój) oddaliłam się w stronę choinki, akuracik przystrajanej. 

Mąż zajął się lekturą na poważnie. Świadczyły o tym nabrzmiałe emocjami okrzyki, które sobie lekceważyłam, niestety. Po okrzykach nastała cisza, a potem granitowa decyzja:

- Od jutra zaczynam.

- Zwariowałeś? Święta za tydzień!

Głodówka na święta? Nowe w butach wielkości Pałacu Kultury!

Na Wigilię jedliśmy wobec tego barszcz ukraiński bez mięsa i bez fasolki, bakłażana nadziewanego pomidorami i cebulą, a na deser pieczone w folii jabłka. Postnie było, aż strach!

W święta przyszła sąsiadka. Z wielgachnym talerzem własnoręcznie pieczonego ciasta, a jakże. Po sałatce z warzyw bez sosiku na śniadanie i chudej pomidorówce na obiad- ten talerz z nieprawdopodobnie pachnącym ciastem był największą pokusą w moim życiu. Ciasto zamroziłam. Leży teraz obok pierogów z kapustą i czeka na Wielkanoc.

 Mam nadzieję, że po 6 tygodniach na warzywach i owocach ozdrowiejemy oboje dokładnie tak, jak obiecuje pani doktor. Bo łatwo nie jest. Ani przyjemnie. Słabam, jak mucha, energiczna jak mucha w smole, a w perspektywie- impreza sylwestrowa, z rozlicznymi pokusami w płynie. Od wczoraj liczę, ile przygotować napojów. Czy pół litra na łebka starczy? Wieczór długi, potem na dodatek toast. No i ile trzeba surowca, żeby otrzymać kilka litrów napojów? 20 kg marchewki i 10 kg jabłek starczy? Dobrze, że chociaż bąbelki na toast mam gotowe. Ukisił się soczek z buraków...

Wszystkiego najlepszego w NOWYM Roku życzę. Wszystkiego najlepszego. 

6 komentarzy:

  1. o rety...zazdroszczę...tzn...wigilii bez cisnień , chociaz i diety mężowej zazdroszczę... u mnie w zamrażarce prosiak stoi, a my niedługo jak ten prosiak będziemy stać przed zamrażarką...

    OdpowiedzUsuń
  2. ble,ble...pomyslności w Nowym Roku i zdefiniowania choroby męża, bo to znacznie uprości leczenie

    OdpowiedzUsuń
  3. Z perspektywy czasu widzę, że naprawdę wypoczęłam w te święta. Nie jest całkiem wykluczone, że i dieta dołożyła swoje, bo zamiast obżarstwa, które jednak mocno dociąża, było, no, może nie głodno, ale na pewno postnie. Psychicznie- masakra, ale fizycznie- polecam, bo efekty widać gołym okiem. Jako pierwsze przestały mi latać czarne plamy przed oczami, trawienie- mistrzostwo świata, energia, o dziwo, chwilowo jest i to najlepszej jakości. Najgorzej z wagą, bo jakoś nie bardzo chce spaść, mimo, że luzy w ciuchach czuć. Mąż jakiś spokojniejszy, chyba, że trafi w tv na program o jedzeniu, wtedy jest bardzo nerwowo :), stan chorej skóry nieco się poprawił. Tyle po dwóch tygodniach. Przed nami cztery następne, podobno te ważniejsze. Zobaczymy. Do pozbycia się mam: cukrzycę, tarczycę i te takie, co Ty je też masz, więc gdyby znikły- dam znać. Nadzieja jest, bo faktycznie, czuję się lepiej. Z drugiej strony- nie chce mi się wierzyć, że istnieje tak proste rozwiązanie, dobre na wszystko. W lutym zrobię badania "po", się okaże.Jeśli kiedyś będziesz chciała skorzystać z takiej diety, koniecznie zaczynaj razem z mężem. Pojedynczemu człowiekowi jest jeszcze trudniej. Gdyby nie chciał- wpędź go w jakaś chorobę :) Nie, tfu, tfu, żadnych chorób. Nawet żartem.Twoja Wigilia ze sporym ciśnieniem, co? Nie zazdroszczę, choć i nie współczuję, bo na pewno mimo wszystko było miło, prawda? Prosiakowi dacie radę, koty pomogą...

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. Wzajemnie życzę spokojnego, nawet nieco nudnego roku, żelaznego zdrowia i powodzenia we wszystkich przedsięwzięciach. I humoru, humor jest dobry na wszystko. Ach, jeszcze miłości, bo miłość też jest na wszystko. Jeszcze wiary w powodzenie- w każdej sprawie. Chwilowo tyle, jak sobie coś przypomnę, to dożyczę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ~zbyszekusowski8 stycznia 2012 11:54

    Dieta doktor Dąbrowskiej!Właściwie to nie jest stricte dieta. Bardziej oczyszczanie organizmu, a dopiero potem zalecana jest dieta, np.duńska ( jak kto woli - szwedzka). Dawno, dawno temu, gdym ocenił że nie muszę zapinać paska u spodni, a stanąwszy na wadze stwierdziłem z przerażeniem, że zamiast normy 68,5 kg waga pokazuje 70,5 kg, spakowałem walizki i pojechałem do Gułubia ( między Kościerzyną a Gdańskiem) na oczyszczanie do dr Dąbrowskiej. Przez dwa tygodnie podają warzywa surowe i gotowane z wyłączeniem strączkowych, oraz 2 jabłka, 2 grapefruity, no, ew. 1 szt kiwi - oczywista na dobę. W trzecim dniu, na myśl o posiłku człowiek traci ochote na jedzenie. Jedyne przyprawy dozwolone to czosnek i pieprz ziołowy ( taki pieprz już nie istnieje, a poszukują go domowi wytwórcy wędlin). Efekty są zauważalne już w trzecim dniu. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale to oczyszczanie organizmu jest bardzo intensywne, wszystkimi możliwymi kanałami wydalniczymi ludzkiego organizmu. Najmniej przyjemne jest oczyszczanie przez skórę. Pamiętam moje, nawet pięciokrotne dobowo, branie kąpieli pod natryskiem. Waga spada raczej powoli. Nie wolno pod kara śmierci (dla własnego dobra) zjeść nawet odrobiny czegoś innego niż przewiduje dieta. Kęs chleba, czy wędliny powoduje natychmiastowy wilczy głód.Wspomnę z tego pobytu uczestniczkę turnusu, przesympatyczną panią profesor AM Gdańsk, od protetyki, ktora była w gabarytach taka sobie. Na moje pytanie, czego oczekuje od tej diety, zaskoczyła mnie informacją, iż potrafi zjeść jednorazowo 25 pączków lub dwukilowy tort. I dlatego, raz na rok poddaje sie kuracji oczyszczającej.A wracając do głównego tematu - wigilii BN. Stwierdzam ze smutkiem, że im większe mamy swobody w zaopatrzeniu surowcowym, tym na stołach wigilijnych coraz smutniej.No, jeżeli to jest to NOWE, to ja wolę STARE !Czytam i słucham ze zdziwieniem, jak to ludziska nie jedzą karpia, nie piją kompotu z suszu owocowego, nie robią makiełek, nie gotują kapusty z grochem i jeszcze czegoś tam. Nie zdziwię się, jak w sklepach pojawią sie gotowe, wymyślone na współczesną modłę, dania w foli do odgrzania w MW. A opłatek w tabletce wielkości furosemidu ! I pewnie, gdyby nie handel z jego "dyskretną", tuz po Wszystkich Świetych, reklamą, z pewnością zapomnimy o BN. Zapytam sarkastycznie, po co nam w ogóle te święta ?!I to tyle w temacie. Pozdrawiam całą rodzinę !

    OdpowiedzUsuń
  6. Dwa tygodnie to był pikuś. Teraz zaczęłam czwarty tydzień i na myśl o takiej, np. jajecznicy na masełku mam ślinotok, jak buldog. Wiem, że to oczyszczanie, wiem, że dla zdrowia i w ogóle cud. Ale wytrzymać jest ciężko. Ty miałeś trochę inaczej, wskoczyłeś w te marchewki z biegu, stąd sensacje wydzielniczo wydalnicze. My już na bezbiałkowej diecie od wakacji, więc większych cudów nie było. Ale obrzydzenie do posiłków identyczne.Wczoraj się ważyłam, schudłam 3 kg. Mąż- chudzielec skąd inąd, osiągnął wagę nastoletnią :) Jemu (choć to niesprawiedliwe i krzywdzące) ubyło ponad 4 kg. Niesprawiedliwe dlatego, że moja zupa mieści się w normalnym talerzu, jeszcze luz zostaje, mąż zrezygnował z talerza na rzecz sporej salaterki. Na moje oko pochłania 3x tyle co ja i szybciej chudnie! Surówek jadamy niewiele, głównie jedziemy na gęstych zupach i zapiekankach. Flirt z medycyną chińską nie pozwala mi na pożeranie wagonów surówek. Gotowane i pieczone, z dużą ilością termogeników. Pokochałam świeży imbir, leci do wszystkiego. No i pieczone jabłka, dosłownie trzymają mnie przy życiu.Zauważyłam, że zioła nie rozpuszczone w tłuszczu nie mają właściwego aromatu! Majeranek od oregano odróżniam przd dodaniem do potrawy, w garnku pachną identycznie- trawą. Wracając do Wigilii. Miłość do kapustek, karpi i innych przychodzi z wiekiem. W wieku porównywalnym z Kubą takiego np. kompotu z suszek nie tykałam. Za nic! A teraz nawet lubię, byle był dobrze schłodzony. Myślę, że i na dzieci przyjdzie miłość do wigilijnego stołu. Za 20 lat :)

    OdpowiedzUsuń