czwartek, 21 lutego 2008

Nie odlecimy do ciepłych krajów.

W rozmowie "po latach" z jednym takim kolegą wypłynął temat emigracji.

-Nie wyjechałem, i nie wyjadę. Mógłbym, Firma daje takie możliwości, zachęca, ale nie. Wiesz, ostatnio uświadomiłem sobie, że lubię ludzi. A tam byłbym Obcy...

Rozważałam taką możliwość. W końcu, mam rodzinę za oceanem, miałabym wsparcie i pomoc. Siostra nalegała, pewnie dlatego, że czuje się tam cholernie samotna, a jakbym była na miejscu, to mogłaby narzekać na rodzinę z Polski... Chyba jestem niesprawiedliwa. Mam nadzieję, że jestem niesprawiedliwa. Obym nie musiała sprawdzać.

Mam tutaj pracę. Może i nienajlepiej płatną, ale spokojną. Mam gdzie mieszkać i czym jeździć. Głód nie zagląda mi w oczy, a ubrania kupuję w sklepach. Dzieci uczęszczają do szkół, państwowych, nienajlepszych, ale już znam te szkoły i ich problemy, mogę się postarać złagodzić skutki "edukacji". Dzieci mają tu znajomych, swoje ścieżki i swoje ukochane miejsca. Mąż też ma pracę, nierewelacyjną finansowo, ale sprawdza się w niej, czuje się doceniany, a najważniejsze, że lubi to co robi. Jeździmy na wakacje. Mamy tu ulubionych sąsiadów, znajomych, rodzinę.

Co oznacza dla mnie emigracja?

Mieszkanie kątem u rodziny, przynajmniej na początku. Ciekawe, jak długo byśmy się lubili? Czy znalazłabym taką pracę, która dałaby mi szansę na własny lokal? Córka siostry chodzi do prywatnej szkoły, czyli moje dzieci już na wstępie czułyby się "gorsze". Nie znają dobrze języka, a szkoła jest angielskojęzyczna. Stres potworny! Na jaką pracę mam szansę? Szycie? Szmata? Gary? Opieka nad próchnami? Nie, dziękuję. Mogłabym wyjechać na chwilę, "na zarobek". Tylko czy życie tutaj poczeka na mój powrót? Czy mały synek dalej będzie miał siedem lat? Czy duży nie będzie potrzebował pomocy? Czy babcia nie zwinie się z żalu, że obie córki wyjechane? A mąż? Czy nie stanie się byłym mężem?

Życie w szpagacie. Tam jeszcze (a może nigdy) nie u siebie, tu już nie u siebie.

Nie, na razie nie ma takiej konieczności.

 

 

 

14 komentarzy:

  1. Nie wyjezdzaj, zostan, daj spokoj, zawalisz sobie zycie, zawalisz komus zycie, zawsze bedziesz musiala cztery razy wiecej (placic, wiedziec, robic), nigdy nie bedziesz swoja u siebie, przyjaciele nie beda "tacy", ani starzy, ani nowi, juz z nikim nie porozmawiasz bez opowiadania calego " starego czegos", na nowe juz czasu nie starczy. Jedzenie "tam" jest .ujowe, wszystkiego nie da sie wziasc, zawsze czegos zapomnisz "tu" i "tam", zamieszkasz na walizkach, nigdy sie nie rozpakujesz do konca, zawsze bedziesz myslami gdzie indziej, obcy jezyk niewiadomo jak dobrze znany zawsze pozostanie obcy etc, itp, itd, ezz... Jak potrzebujesz wiecej powodow to mow. Moge tak godzinami;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę nie w temacie, a troche w temacie, bo rzecz o emigracji. Przyjechała na dwa tygodnie młodsza córka mojej ciotki. Przyjechała z Anglii, gdzie to zahaczyła się jakieś cztery lata temu. Przyjechała, bo urodziła córeczkę i uznała, że należy potomstwo zaprezentować. Uwaga, mój dialog z ową kuzynką:Ja: To wracasz do Polski kiedyś w ogóle ?Kuzynka: Nie chcę, nie ma sensu, tu nie ma pracy. Co ja tu będę robić ?Ja: A kiedy tam wracasz do pracy po porodzie ?Kuzynka:Nie wracam do pracy, nie chce mi się pracowaćPrzyznaję, że ręce mi opadły...Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  3. Jąsminkowa nie wyjeżdżaj! Trompka też postanowiła zostać :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie tak sobie to wyobrażam. Właściwie nie tyle sobie wyobrażam, co wysłuchuję- siostra dzwoni dość często. Przez dobre dwa lata słuchałam, że "tam" nie da się żyć, jak tylko skończy się przymus- wyjeżdżają. Po dwóch następnych latach zrozumieli, że gdzieby się nie przenieśli- nigdzie nie bedą "u siebie". Wybrali więc miejsce, gdzie ich córka jest u siebie. Szwagier- rodowity amerykanin, ma problemy ze znalezieniem pracy ze względu na żonę- niewątpliwie szpieginię z bloku wschodniego, siostra pomimo posiadanego obywatelstwa ewentualnie może pracować w markecie przy krojeniu wędlinki. To na co ja mogę liczyć? Masz oczywiście rację, trzebaby więcej, lepiej, szybciej, dokładniej... A ja jestem leń. Nie, nie zamierzam wyjeżdżać. Boję się tylko czasem, że przyjdzie taki dzień, że nie będę miała innej możliwości...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, zależy od znaczenia tego "nie chce mi się". Z całego serca popieram osoby, które postanawiają ofiarować swoim małym dzieciom kilka lat życia. Unika się żłobków, przedszkoli, opiekunek, babć, konieczności zostawiania chorego malucha, bo przecież trzeba do pracy, itd. Niepracująca kobieta to niegłupie rozwiązanie, chociaż ostatnio niemodne. W Polsce właściwie niemożliwe, bo trudno przeżyć z jednej pensji. Jeśli dziewczyna ma taką możliwość, to czemu nie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak na zawsze nie wyjadę. Wyłącznie w celach wakacyjno-turystycznych.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mozliwosci sa zawsze, tyle, ze nie zawsze je widzimy...Ja wracam - poltora roku, moze dwa. I sprobuje odbudowac.

    OdpowiedzUsuń
  8. godles45@autograf.pl23 lutego 2008 00:35

    Pięknie napisałaś. Oczywiście, w tej sytuacji to bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wyjeżdżaj, nie wyjeżdzaj, nigdzie nie będziesz bardziej u siebie!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Trzymam kciuki w takim razie, oby Ci się udało.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak zawsze, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wystarczy nie oczekiwać zbyt wiele, a żadne wyjazdy nie wchodzą w grę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jest takie jedno miejsce, które kusi od lat. Gdybym miała możliwość wyjechać do Nowej Zelandii, to chyba zdecydowałabym się na operacyjną amputację korzeni, ewentualnie zabrałabym się z całą doniczką. Taki wyjazd od razu jest ostateczny, bez możliwości powrotu, nie ma więc rozterek, wracam-zostaję. Ale cóż, przegapiłam okazję te drobne piętnaście lat temu, teraz szanse maleją z każdym miesiącem. Właśnie, tam wyjechałabym, aby być bardziej u siebie niż tu. Wyjazdy zarobkowe są dla ludzi, którym "tu" zbrzydło na tyle, że jakiekolwiek "tam" jest lepsze. Nie dla mnie, przynajmniej jeszcze nie. Czasem sama jestem ciekawa, co musiałoby się wydarzyć, aby takie Stany zaczęły kusić. Wolałabym jednak, aby ta ciekawość pozostała niezaspokojona.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie, nie - zupełnie nie o to chodzi, niestety. Taki wybór bym zrozumiał. Tutaj zaś mamy do czynienia z rozpuszczoną gówniarą (excuse my French...), która od zawsze czeka, aż jej samo do gęby wpadnie. Tam se może poczekać we względnie dobrych warunkach. Żal mi ciotki, w którą, prędzej czy później, ten bumerang walnie. Żal mi starszej siostry owej świeżo upieczonej mamusi, która od zawsze zmuszona była do opieki nad niefrasobliwym bachorem. Żal mi nowego dziecka, bo mamusia tylko czeka, żeby wciągnąć na tyłek biodrówki i lecieć na dyskotekę. A samo "nie chce mi się" i bez powyższego podziałałoby na mnie jak płachta na byka.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Zdarzają się takie egzemplarze, sama takie posiadam w rodzinie. Najbardziej niesprawiedliwy wydaje mi się niezaprzeczalny fakt, że potrafią się ci ludzie ustawić w życiu tak, że całą robotę odwalają za nich inni, w sumie więc na swoim olewajstwie wychodzą bardzo do przodu. Sama śmietanka, rozumiesz. Cóż, czy ktoś obiecywał, że życie jest sprawiedliwe?

    OdpowiedzUsuń