wtorek, 11 marca 2008

Historia pewnego zaskórniaka

Zostałam ostatnio doceniona finansowo przy pomocy zaskórniaka nie do wykrycia. Przez męża nie do wykrycia. Och, ileż fantastycznych możliwości się przede mną otworzyło!

Po pierwsze primo zaplanowana została wizyta u dentysty (czyli na poprawę urody).

Po drugie primo- ciuch. Może jakie buty, albo kurtka (czyli na poprawę samopoczucia).

Po trzecie primo- USG jam, bo Pan Doktor kazał co dwa lata (na zdrowie) .

Po czwarte (primo)- większy dysk do komputera (dla rozrywki).

Po piąte przez dziesiąte- impreza za całą resztę (na zdrowie psychiczne).

Zaskórniak wydarzył się w piątek.

W sobotę przez czysty przypadek weszliśmy z małym synkiem do sklepu z rowerami. Wyszliśmy z rowerem, kaskiem, rękawiczkami i licznikiem (prędkości, kilometrów, ciśnienia, które mamusi się podniosło przy płaceniu rachunku, i innych takich najważniejszych). Kupno roweru to poważna sprawa, każdy potencjalny kandydat wymagał napompowania kół, obniżenia siodełka, starannego przetestowania, czy przerzutki i hamulce działają bez zarzutu, sprawdzenia, czy bidon się zmieści, oraz czy da się zamontować  błotniki najnowszej generacji. Kandydatów było kilku, czynności sprawdzające potrwały więc parę godzin. Najwięcej czasu zajęło, żeby przekonać Pimpusia, że faworyt (kolor! amortyzator tylny!) jest ciężki i nie bardzo nadaje się do pokonywania zaplanowanych tras wyczynowych. Przekonano, wybrano, nabyto. W emocjach nie dostrzegliśmy, że sobota była taka jakaś zimna i wietrzna, w hali z rowerami zaś (blacha) było znacznie zimniej niż na zewnątrz. Pimpuś wrócił fioletowy, nie pomogło rozgrzewanie termoforem i już w niedzielę na termometrze (niestety, nie zaokiennym) pojawiło się 39,6 kresek. Cóż, trzeba było wezwać Pana Doktora, wykupić lekarstwa przepisane, oraz kilka zaległych, które akurat była okazja kupić (do apteki jest ok 15 bardzo silnie stresujących kilometrów, więc tak co i rusz nie jeżdżę).

Zaskórniak stopniał niespodziewanie szybko. Pozostała reszta pójdzie na przehulanie.

Wystarczy akurat na bułkę i kefir.

10 komentarzy:

  1. E tam, że niby bułki i kefir jakies gorsze? Pomyśl po prostu że powracasz do lat studenckich:)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. To musiał być solidny zaskórniak, skoro nawet na kefir wystarczyło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bułka i kefir są OK. Tylko co to za impreza przy jednej bułce i jednym kefirze? Nawet studenckie były lepiej zaopatrzone(zwłaszcza w napoje).

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo solidny. Szkoda, że tylko jeden i raczej niepowtarzalny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety, ja robię podobnie. Nawet ostatnio. Też dodatkowa kasa, plany i poooszło! Na różne rzeczy do domu i podobne. Żeby zachować takiego zaskórniaka trzeba by schować gdzieś i odnaleźć po jakimś czasie. Ja 5 lat temu tak dokładnie schowałem, że do dzisiaj nie mogę znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
  6. He, he, rzeczywiście, dobrze ukryłeś. Miejmy nadzieję, że na tyle szybko się znajdzie, ze nie zmienią nam waluty na jakie ojro, albo ruble. Boby się zmarnował taki potencjał.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zebym sie nie czol osamotniony proponuje kefir i ogorek kiszony;P

    OdpowiedzUsuń
  8. Eksterminacja osamotnienia, wrzucam ogórek do kiszenia.

    OdpowiedzUsuń
  9. Spoko ja to rozumiem - też miałam niedawno pewną kwotę (nie żeby jakąś taka hohoho, ale zawsze) do przehulania i zaplanowane nowe dzinsy, ze 100 płyt, może kozaczki i jakie kolczyki może, po czym konsekwentnie kupiłam dziecku nową pościel i jasieczki i ochraniacze do łóżeczka, kombinezonik na zimę i inne równie wyrafinowane i ekskluzywne przedmioty z kompletem spineczek z delfinkami na czele!! ehhhh

    OdpowiedzUsuń
  10. To jest to. Niby nie musisz, w końcu kasiurka tajna, ale zawsze jakoś tak wyjdzie, że wydasz na innych. Chociaż potem trochę żal. Na szczeście nia bardzo.

    OdpowiedzUsuń