środa, 6 sierpnia 2008

Włóczykijem, cz.2

Wiedziona natchnieniem nabyłam przed wyjazdem mapę campingów w Polsce. Inaczej w życiu nie trafilibyśmy na żaden camping. Wyjechaliśmy z Mosznej, kierując się w stronę Kłodzka. 

Szczęśliwcy posiadający taką samą mapę widzą, że w interesującej okolicy campingi są dwa: nad j. Nyskim (odpadł ze względu na być może lokalizację- ubzdurałam sobie, że będzie blisko drogi. Jak jest naprawdę- nie mam pojęcia) oraz TEN, czyli camping nr 42 nad j. Otmuchowskim. Dojechaliśmy do Otmuchowa, przejechaliśmy przez miasteczko na wylot- ani śladu campingu. Przejechaliśmy ponownie na wskroś- ponownie porażka. Nie bez znaczenia może tu być fakt, że pilotem wycieczki byłam ja- osoba nad wyraz skłonna do błądzenia po manowcach, na dodatek z silną alergią na GPS (co mi będzie obca baba mówiła gdzie mam jechać. A może lubię błądzić?). Defilując przez centrum Otmuchowa po raz trzeci, zdecydowałam się na rozmowę z tubylcem. 

- Kemping?- A o, tom drogom, długo, ze trzy kilometry beńdzie. Nad samiuśkim jeziorem.

I po co komu GPS? Trafiliśmy jak po sznurku, chociaż w tamtej okolicy kilometry są dłuższe, ale za to cieńsze. Przy samym campingu to nawet tabliczka była, więc mieliśmy pewność, że oto jest, ziemia nasza obiecana. Namierzyliśmy kibelek (nocą bardzo źle biega się daleko), rozbiliśmy się nieopodal, choć nie bez dbałości o pewną intymność, o co w tym akurat miejscu było łatwo, bo i drzew dużo i krzaczorów też. Okazało się, że trafiliśmy do raju wędkarzy. Łódki wiosłowe, pontony, wielgachne łodzie motorowe- ku naszemu szczeremu zdumieniu cała flota wyruszyła wieczorem na wodę. Podobno tamtejsze ryby biorą tylko nocą. Nie wiem, jakie ryby były brane, ponieważ na patelniach spodziewany przeze mnie towar nie był widziany.

Niepokoił mnie nieco temat pryszniców. Ostatni camping, z jakim miałam do czynienia (9 lat temu), wymagał wrzucenia monety, aby mieć wodę przez 3-5 minut. Był to camping duński, niemniej miałam coś jakby cień obawy, że przez tych kilka lat podobne urządzenia ozdobiły nasze prysznice. Nieee, nic z tych rzeczy. Ograniczenia występują, owszem.

  

W dozwolonym przez zarząd czasie można się pluskać do woli. Podejrzewałam, że w pozostałych godzinach w prysznicach jest zimna woda. Wcale nie. Trzeba czytać ważne komunikaty ze zrozumieniem. Tak oto wyglądały nieczynne natryski:

  

Przychodził silnoręki, zakładał żelazną sztabę, zamykał na kłódeczkę i problem z niesfornymi amatorami kąpieli był rozwiązany.  Na innych odwiedzanych campingach ograniczenia wyglądały podobnie, chyba, że trafiło się na nieco droższe miejsce, np. Leśny Dwór w Woliborzu, gdzie można się było ciapać cały dzień, w dodatku w luksusie całkiem niecampingowym. Podobnie, bo sztaba była tylko w Otmuchowie.

Fajny camping, najtańszy z odwiedzonych (3 osoby+ namiot+ samochód 33,- zł za dobę), przyzwoite sanitariaty, można skorzystać z restauracji, oraz, co chyba najistotniejsze, przepiękne miejsce.

  

  

Można popływać rowerkiem wypożyczonym w sąsiednim wczasowisku

  

albo odwrócić się tyłem do jeziora i ponapawać widokami, które mam wdrukowane jako typowo polskie.

  

Nie umiem porządnie odpowiedzieć na pytanie o możliwość kąpieli w jeziorze. Plaża jest, pomościk do skakania też, pogoda natomiast nie zachęcała do maczania się w wodzie i amatorów kąpieli nie widziałam (poza moim dzieckiem). Kuba się kąpał i żyje do dziś, choć w wodzie pływały zielone cosie, przypominające sinice. Co to było- nie mam pojecia. 

Spać położyłam się bez żadnych złych przeczuć.

Niesłusznie.

Karimata okazała się wściekle twarda, czuć było przez nią każdy kamyczek, patyczek i dziurkę w ziemi. Śpiwór, wbrew spodziewaniom nie poprawił sytuacji. Namiot okazał się mały, wymagający zgięcia wpół przy wchodzeniu i wychodzeniu. A w nocy było zimno i wiało mi w nogi przez zamek w śpiworze. Amatorzy sikania trzeszczeli ścieżką caluśką noc. No i co z tego? I tak było fantastycznie. Kręcąc się i wiercąc na niewygodnym posłaniu uświadomiłam sobie, że to dopiero pierwszy dzień wakacji, a praca, dom, depresja znikły za horyzontem tak, jakby nigdy nie istniały. No dobra, istniały, ale w innym życiu, na pewno nie moim.

CDN

 

4 komentarze:

  1. Pisz, pisz, pisz pisz. Ja TAK lubię czytać o wakacjach !!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wakacje są dość rzadko, ale przypominam uprzejmie o cotygodniowych weekendach. Nie musisz więc TYLKO czytać, możesz sobie drobną przyjemność sprawić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde, to mają tam kompy? Czy zabrałaś ze sobą laptopa? Chyba raczej to drugie, skoro relacja na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń
  4. Relacja jest PO. Nie oglądałam komputera przez dwa tygodnie, tym bardziej laptopa. Najdziwniejsze jest to, że było mi z tym bardzo dobrze. Notki to tylko wspomnienia, miłe zresztą, więc powspominam jeszcze trochę.

    OdpowiedzUsuń