niedziela, 3 sierpnia 2008

Wyczerpani wypoczynkiem, cz. 1

Tegoroczne wakacje budziły mój paniczny strach już od maja. Czyli od dnia, w którym zdecydowaliśmy o formie tegorocznego wypoczynku. Rewolucyjnie, po raz pierwszy od narodzin Kuby postanowiliśmy spędzić urlop razem, odcinając się stanowczo od zorganizowanych wczasów. Posiadanie nieszczególnie zdrowego dziecka zmusiło nas do stosowania przez lata systemu zmianowego- tatuś z synkiem dwa tygodnie, mamusia z synkiem następne dwa. Tą metodą dziecko zażywało świeżego powietrza przez miesiąc, a my mieściliśmy się w normach urlopowych. Co więcej, mężowska firma bardzo przyzwoicie dopłacała do wczasów przez siebie zorganizowanych, miesiąc dziecka z opieką i pełnym, trzyposiłkowym wyżywieniem nad takim np. Bałtykiem kosztował ok 1000 zł- wyraźnie więc widać, że było warto. Wadę mają takie wczasy jedną, za to istotną. Są nudne. Nudne do łez i granic ciężkiej nerwicy. Gdy dziecko osiągnęło wiek pozwalający na pewną dowolność- z ulgą i bez żalu zrezygnowaliśmy z wczasów.

Przewietrzyliśmy namiot, wyszarpnęliśmy z czeluści piwnicy karimaty i śpiwory, odkopaliśmy składane krzesełka i stolik, nabyliśmy świeżutkie mapy południowej Polski. Korciły mnie Góry Stołowe, jakimś sposobem pomijane dotychczas w wyjazdach.

Technicznie byliśmy przygotowani.

Ale psychicznie? Nie da się ukryć, że tak charaktery, jak i zainteresowania mocno nam się mijają. Gdybym pominęła potrzeby chłopaków- zamęczyliby mnie na śmierć narzekaniem, stękaniem i fochami. Poczyniłam więc Kroki.

Po pierwsze- przekonałam pewnego fotoamatora, że co prawda nie stać nas w żadnym razie na nowy aparat fotograficzny, ale życie bez cyfrowej lustrzanki jest nic nie warte, a cierpienia związane z nieco większym kredytem są niczym w porównaniu z beznadzieją wakacji bez porządnych zdjęć. Aparat został nabyty, z perspektywy czasu widzę, że był to strzał w dziesiątkę. Duży chłopczyk zajął się nową zabaweczką, zapominając o marudzeniu. Aparacik trzeba było czyścić, chronić przed deszczem, poznawać tajniki, robić milion zdjęć. Na wymyślanie rozrywek nie było już czasu, żona dostała więc 100% swobody przy planowaniu trasy. Wystarczyło, że trasa była malownicza.  

Po drugie- wyrobiłam dziecku legitymację PTTK. Nie mam pojęcia, dlaczego dziecko marzy o zdobyciu niespecjalnie atrakcyjnego kawałka blachy, ale to marzenie zapewniło kilka względnie spokojnych wędrówek po górach- potrzebne były punkty.  

Po trzecie- z bólem uznałam, że Inni mają prawo do Innych zainteresowań.

Inne zainteresowania spowodowały wizytę w chorzowskim wesołym miasteczku już w pierwszym dniu wakacji. W poniedziałek, zaraz po solidnym deszczu. Było...pusto. Atrakcje stały sobie mokre i bezludne, a zdesperowana obsługa uruchamiała każdą karuzelę dla każdego chętnego. Mój mąż przejechał się samotnie na rollercoasterze,

  

dla samotnego synka uruchomiono symulator lotów,

  

sami oglądnęliśmy znikającą panią. Niestety, samotne korzystanie z takich np. samochodzików nie cieszy, nie zachęca karuzela, po której nie wiadomo, czego się spodziewać. Obskoczyliśmy w dwie godziny (razem z obiadem), wydając lwią część punktów kredytowych w kinie 4D (seans specjalnie dla nas, film do wyboru z czterech).

Miasteczko mi się podobało. Obsługa co prawda była nadskakująco- namolna, ale złożyłabym to na karb kompletnego wyludnienia. W słoneczne weekendowe dni pewnie są normalnie nieuprzejmi. Karuzele są różniste, od koników do przerażających diabelskich urządzeń, poddających w wątpliwość zdrowe zmysły korzystających. Dla stanowczych przeciwników miotania człowiekiem (ja!) są śmiesznostki takie jak starodawny gabinet luster, czy kurs statkiem po jeziorze. Teren ładny, zadbany, wędruje się przyjemnie i w miarę- nie za długo, nie za krótko. Metoda z punktami kredytowymi za wstęp jest świetna do wyciągania pieniędzy. Jeżeli atrakcja "wymaga" 9 pkt nie myśli się o tym, że to 9 zł. Minus za końcówkę karty. Jeżeli atrakcja kosztuje 4 pkt, a zostają dwie karty po dwa punkty- niestety, nie da się skorzystać.

Kosztowała ta przyjemność stówę- 75 zł trzy karnety (w poniedziałek wydaliśmy z trudem, w niedzielę byłoby boleśnie mało), reszta to parking i hazard, za który płaci się gotówą.

Z wesołego miasteczka udaliśmy się na poszukiwanie zamku w Mosznej. Wyjątkowe miejsce. Spokój, cisza, niesamowita budowla, przepiękny park, jezioro z łabędziami, nic, tylko leczyć nerwy. Mieliśmy nadzieję na nocleg w zamku- nic z tego nie wyszło, dlatego, że byliśmy z dzieckiem. Dorośli mogą się przespać, ok 45 zł za nocleg. Dzieci najwyraźniej źle działają na znerwicowanych, bo recepcjonistka oraz kuracjusze kosym okiem spoglądali na Kubę grzecznie spożywającego zasłużone lody w pałacowej kawiarni. Na mnie dzieci też źle działają, podejrzewam więc u siebie ciężką nerwicę, którą chętnie wyleczę. Nawet mogę pokazać miejsce, które na pewno uczyni cud. Byle NFZ zapłacił, bo leczenie na własny koszt mogłoby gwałtownie pogorszyć mój ciężki stan. Przed zamkiem odbywała się sesja zdjęciowa. Dwie pary w ślubnych ubrankach, w poniedziałek wieczorem? Groteskowy widok. Dwóch fotografów z wizją, w jednym kącie para tarza się w trawie, w drugim inna para ćwiczy wielokrotny rzut bukietem. Zawiało tandetą? Powinno było. Śmierć pozowanym zdjęciom.

Ponieważ nie udało się przenocować po królewsku w zamku, zmuszeni byliśmy szukać plebejskiego noclegu na campingu.

CDN

 

 

 

6 komentarzy:

  1. a tam będziecie po zamkach sypiać! jak wakacje to wakacje i woda w namiocie musi być i komary i sąsiedzi wywrotowi z namiotu obok...czy jakoś tak...

    OdpowiedzUsuń
  2. godles45@autograf.pl5 sierpnia 2008 01:45

    Też bym chętnie wyterapeutował nerwicę w takim zamku. No, ale wesołe miasteczko bez gości - to faktycznie nie to. Przecież to cały klimat. Ale Chorzów jest wyjątkowy tak, czy tak. Czekamy na zdjęcia z nowego aparatu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia z nowego aparatu są, czemu nie? Całkiem takie same, jak ze starego. Nie w aparacie rzecz, tylko w umiejętnościach, których brak, niestety... Dla mnie liczy się chwila, wspomnienie, które mam w głowie, a kadrowanie to strata czasu. Mój mąż zanim złapie, ustawi, wykadruje- nie ma co fotografować, bo model zdąży zrobic trasę Kraków - Warszawa. Dobrze, że chociaż stałe elementy krajobrazu złapie. Tak więc na naprawdę dobre zdjęcia nie ma szans, chyba, że przypadkiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak. Zdradzę w zaufaniu, że początkowo wcale nie chcieliśmy spać w tym zamku, ale pani w recepcji jakoś tak na mnie spojrzała, że wzbudziła natychmiastową potrzebę udowodnienia jej, że niesłusznie się nadyma. Odegrałam więc teatr jednego aktora (i jednego widza) pt. dziedziczka przyjechała i proszę ten kurz z podłogi włosami zamieść, bo brzydzę się przejść na pokoje.

    OdpowiedzUsuń
  5. No coś jest z tą Moszną, bo jestes chyba 10 osobą z rzędu, która opiewa jej walory. A jeśli to faktycznie nie psychiatryk a zakład dla znerwicowanych, to też jadę:))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Reklamują się jako centrum leczenia nerwic, a nie mam powodu nie wierzyć, bo widziałam pacjentów opuszczających jadalnię- nie było nikogo, kto wyglądałby na kandydata do kaftana. Jedna tylko pani była z podbitym okiem, ale sądząc po wyglądzie tej pani była to raczej przyczyna nerwicy, a nie skutek. Jak tylko masz takie możliwosci- załatwiaj wyjazd, dla samego miejsca warto.

    OdpowiedzUsuń