wtorek, 17 marca 2009

Komputer

Komputery mamy po to, żeby ułatwiały nam wykonanie pracy, której wogóle nie mielibyśmy, gdybyśmy nie mieli komputerów- takie zdanie od czasu do czasu pada z ust mojej siostry, posiadającej męża informatyka. Źle mówię, nie informatyka, tylko komputeromaniaka.

Mój osobisty PC zaczął zachowywać się podejrzanie około zeszłorocznych wakacji. A to zapisana poprawnie płytka nie wykazywała chęci współpracy, a to znikało niezbędne pliki, że o nieuprawnionej selekcji zdjęć nie wspomnę, a to gra nie chciała odpalić- nadchodziło COŚ. Delikatnie odpytywani znajomi fachowcy stanowczo doradzali format C. Niby można było, ale wiązało się to z niechybną utratą wielu absolutnie niezbędnych programów, których używam zawodowo, a których nie sposób zainstalować ponownie, bo nie ma z czego. Ostatnia przepytana osoba, czyli szwagier, ucieszyła się bardzo wyraźnie.

- Stary rupieć!- orzekł w swoim narzeczu- potrzebny jest nowy i ja ci go przyślę!- okazało się, że był pewien problem z prezentem urodzinowym dla mnie, komunijnym dla małego dziecka i świątecznym dla wszystkich, problem, który właśnie ładnie się rozwiązał.

Nie protestowałam. Czemu miałabym?

Rozmowa odbyła się gdzieś w listopadzie, wysyłka Super PC też.

Wymyśliliśmy nawet, w jaki sposób ominąć cło- moi Amerykanie wysłali paczkę amerykańską pocztą do Amerykanów zamieszkałych w Niemczech, niemieccy Amerykanie mieli wysłać paczkę już na terenie Unii, czyli bezcłowo.

Tydzień przed świętami bożonarodzeniowymi paczka dotarła do Niemiec. I się zaczęło. Najpierw była przerwa świąteczna, więc nie wysłali paczki. Potem mieli długachne ferie zimowe, na które wyjechali, więc nie wysłali paczki. Potem nie mieli za co wysłać paczki, bo czek przeznaczony na opłaty zaginął. Potem czekali na następny czek. Nastał luty.

Przyglądałam się tym wysyłkowym perturbacjom z pobłażaniem. W końcu miałam działający komputer. Do dnia, w którym miałam niedziałający komputer...

Nadal nie rozpaczałam. Nie działa, to nie działa, zrobimy sobie krótkie wakacje od komputera, przecież lada dzień przyjdzie nowy, poczekamy.

Taaak.

- Mamo, co to jest negatyw?- odwrotność pozytywu, zaraz Ci pokażę...Nie pokażę, bo nie mam komputera.

- O której odjeżdża ostatni tramwaj?- Nie wiem, nie mam komputera.

- Zapłaciłaś za prąd?- Nie, nie mam komputera.

- Przyślij mi przepis na chleb- Nie mogę, nie mam komputera.

- Rozliczyłaś podatki?- Nie, nie mam komputera!

- Mamo, przyszła już paczka?- Nie, nie przyszła (ten tekst można spokojnie pomnożyć przez milion, bo synek trochę się niecierpliwił).

- Siostra, paczka już przyszła?- Nie, nie przyszła.

- Wydrukuj mi...- Nie mogę, nie mam komputera!!

- Sprawdź...- Nie mogę nie mam komputera!!!!

Do tego wszystkiego okazało się, że w pracy się nie wyrabiam bez możliwości dokończenia pewnych tematów w domu, a w domu nie było na czym!!!

Obłęd. Jeszcze miesiąc temu przysięgłabym, że nie jestem uzależniona od komputera. Jakże się myliłam! Nie do uwierzenia, do jakiego stopnia komputer stał się niezbędnym elementem dnia codziennego!

Ale...

Wolne popołudnia pozwoliły na bezstresowe załatwienie wielu sprawek i spraweczek. Zuchowa sprawność fotografa uzyskała niezbędną oprawę, tabliczka mnożenia sama wskoczyła do głowy, podobnie księdzoskie pytania przedkomunijne, oraz angielskie nazwy dni tygodnia i miesięcy, odświeżyliśmy grę w kości i kierki, rowery są znakomicie przygotowane do rozpoczęcia sezonu, a plany zdobycia kolejnej odznaki PTTK nie są już mgliste i niewyraźne. Nauczyłam się piec chleb, przyszyłam wszystkie brakujące (od lat) guziki i tasiemki. Przeczytałam niespiesznie "Ziele na kraterze", odbadałam "nowy" aparat fotograficzny.

Miło, prawda? Niestety, potwierdziło się, że komputer zjada właściciela. NO I CO Z TEGO!!! Niech zjada! Tylko niech już działa! Wymuszenia i podstęp pozwoliły mi zawładnąć komputerem starszego syna, będę go trzymać kurczowo, aż spacerem i piechotą dojdzie przyobiecany sprzęt. Dziecko ma maturę lada dzień, niech się uczy :)

A ja, nie starajac się nawet opanować drżenia rąk, pozwoliłam komputerkowi, komputeruniowi ponownie zawładnąć moim życiem.

Matrix jest bliżej, niż mi się wydawało.

6 komentarzy:

  1. piekne zdjecie...ale to juz tylko wspomnienie...

    OdpowiedzUsuń
  2. ~domowa kurka20 marca 2009 23:32

    aaa.... trzy tygodnie bez komputera scalily moja rodzinkę na maxa...zwłaszcza wieczorami, kiedy to siadaliśmy do rodzinnych gier...ale koniec...wreszcie jest- pochłaniacz czasu i emocji międzyludzkich....

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale co?? Dąb?

    OdpowiedzUsuń
  4. He, he, następna nieuzależniona...

    OdpowiedzUsuń
  5. To jeszcze sobie wyobraź, co by było, gdyby tfu tfu telewizor diabli wzięli ??? :)A z drugiej strony czasami sobie myślę, że nasze prababcie nie miały tej całej techniki i jakoś nie umarły ani z nudów, ani z braku możliwości zarobkowania, ani z żadnej innej z miliona przyczyn, nad którymi niby komputer pomaga zapanować. Czary jakieś..??Ale nie żebym przyganiał. Sam tkwię w centrum Matrixa... :)Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślisz, że skąd nasze prababki miały po dziesięcioro dzieci? Wspomnij nieodległe czasy reglamentacji prądu- zaraz był wyż demograficzny :)

    OdpowiedzUsuń