niedziela, 27 września 2009

Wolin

Nie chciałam nad morze, a szczególnie do Międzyzdrojów. Cóż jednak było robić, gdy niespodzianie skończyła nam się Polska. A właściwie- droga. Wiedziałam, że w Świnoujściu jest prom, ale nie przyszło mi do głowy, że nie ma mostu. Ot, głupota. Koniec kolejki do promu ginął za horyzontem. Zawróciliśmy. Jak zwykle dojeżdżaliśmy wraz z zapadającą nocą, jak zwykle paskudnie zmęczeni, jak zwykle wpadliśmy na pierwszy camping, który udało się znaleźć. A że w Międzyzdrojach? Trudno.  

Rozbiliśmy się i poszłam pod prysznic. Po drodze zaczepiła mnie pewna pani- sąsiadka. Podejrzewam, że chciała wybadać, czy będziemy przysparzać kłopotów:) Pani Danusia to żywa historia Międzyzdrojów- przyjeżdża tam co roku, od jakieś niezwykłej ilości lat. Dwudziestu? Trzydziestu? Ciągle zachwycona miejscem, planująca przyjazd za rok. Droga pod prysznic trwała trzy godziny, za to, gdy wróciłam do namiotu, byłam umówiona na wyjazd do portu po rybę prosto z kutra, wiedziałam, co warto obejrzeć w okolicy, a także gdzie najlepiej robić zakupy:) No i troche zmiękłam w sobie w temacie niechęci do miejsca.

Port w Wapnicy- warto pojechać. Ok ósmej wracają kutry z różnościami. Tym razem były flądry, okonie i leszcze. Nie znam się na rybach, bo niezbyt je lubię, zawierzyłam Pani Danusi (- niech Pani nie bierze leszczy, bo niesmaczne i mają robaki) i kupiłam dwie flądry. Za trzy złote. Kilogram- 5 złotych. Kto chce- niech sobie porówna z ceną w smażalni. Naturalnie, ryby były całe, z głowami, łuskami i bebechami, niektóre- nawet żywe. W drodze powrotnej pokazano mi tańsze sklepy i zawieziono do biblioteki publicznej, ponieważ wyznałam, że obawiam się pobytu nad morzem bez zapomnianej książki. Obcy ludzie, przypominam. Mam teraz wewnętrzne poczucie, że muszę oddać przysługę. Ktoś chce?

Spędziliśmy tydzień w Międzyzdrojach i muszę przyznać, że nie nudziliśmy się. Jest to naprawdę niezły punkt startowy do porządnego zwiedzenia wyspy. Jezioro Turkusowe w Wapnicy- zalane wyrobisko kredy- w słoneczny dzień prześliczne. Tuż obok- wzgórze Zielonka i widok na rozlewiska. Zagroda pokazowa w rezerwacie żubrów, najwyższy klif w Polsce, wyrzutnia pocisków V-3 w Wicku, przeprawa promem w Świnoujściu, latarnia morska tamże i oczywiście- wiatrak, Wolin i wioska wikingów, Trygław i mnogość Światowidów, Kawcza Góra i port w Międzyzdrojach. Oczywiście- plaża i morze, a ponieważ piździło jak w kieleckim- morze szumiące, morze pełne fal.

Białe buciki, białe rybaczki, koszulki rodem z Bollywood, molo, statek "Wiking", serwujący przejażdżki (przepływki?) po morzu  i piosenki pożegnalne w złym guście. Aleja gwiazd i gipsowe odlewy prawicy, plastikowe lei na dziecięcych szyjach, na przywiędłych też, gofry, pizze, lody, goootowana kuuukurydza, dmuchane koła, smażalnie, wypożyczalnie quadów, salony gry, gabinet figur woskowych i wróżenie z kart, makijaże i biżuteria, ceny z kosmosu- ależ owszem, ależ tak. Kurort pełną gębą.

Słoneczny dzień. Poranek przeznaczony na zwiedzanie okolicy, dobre parę kilometrów w nogach, ale po południu plaża. Koniecznie, bo synek odkrył i pokochał skakanie w falach. Nooo dooobrze. Pakujemy: ręczniki, parawan, karimaty, kremy do opalania, maskę z rurką, zapas wody, zapas jedzenia, wskakujemy w ciuchy plażowe i w drogę. Trzysta metrów do plaży, piećset plażą, żeby zostawić za sobą tłumy, dobra. Tu. Rozstawiamy parawan, okopujemy solidnie, rozkładamy karimaty, smarujemy ciałka kremem z filtrem...

- Mamo, to ja lecę!

15 minut później:

- Jestem! Brrrr, jak zimno! Jestem głodny!

Ręcznik, kanapka, druga kanapka.

- To ja lecę!

10 minut później:

- Chooodźmy już, nudzi mi się...

Reczniki, karimaty, parawan, kremy, mokre kapielówki, maska, papierki po kanapkach, itd.

Trzy dni później:

- Kiedy stąd wyjeżdżamy?

- Za tydzień.

- Tydzień? Co ty tu chcesz robić przez cały tydzień? Umrę z nudów przecież...

Żmiję na własnej piersi wyhodowałam. To były cholernie męczące wakacje.

Zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz