piątek, 25 września 2009

Żnin

Camping świetny. Również dlatego, że mieszkał na nim pewien Eryk (Eryś?), miłośnik gry w badmintona. Drugim miłośnikiem był mój synek.

Grali i grali, potem grali, grali, aż zapadła noc i przestali widzieć lotkę. O świcie znów grali, grali i grali. Akt rodzicielskiej przemocy przerwał tę sielankę- chłopczykowie zostali przymuszeni do przejażdżki kolejką wąskotorową, później do wizyty w Biskupinie. Całe szczęście, że oba komplety rodziców miały taki sam pomysł, inaczej mogłoby dojść do zamieszek.

Biskupin- wiadomo. Wiocha zabita dechami i kryta strzechą. Fajna. Bardzo fajna. Niestety, akurat tam coś zaczęło nie smakować.

Zaraz za bramą klimatyczny domek, a domku kramik z rękodziełem artystycznym. Cudeńka z drewna, jak się należy. Z bliska- cudeńka okazały się być Jezuskami, na krzyżu lub bez krzyża, Matkamiboskimi, czarownicami z miotłą lub bez, końskimi podkowami, z głowa konia niejednokrotnie, nawet jeleń był. Osada, kurna. Kultura łużycka, kurna. Czy naprawdę nie ma zbytu na eksponaty związane z miejscem i czasem? Podobno popyt kształtuje podaż, więc blamaż artysty zwalam na turystów.

Słowo daję, nie było ani jednego drewnianego woja, żadnego Światowida, czy czegokolwiek z motywem "z epoki". Prawie popłakałam się z żalu, ponieważ nie wystawiono na sprzedaż żadnej figurki podobnej do tych:

  

Obejrzeliśmy "stanowisko archeologiczne", chałupy- aktorów ze "starej baśni", hodowlę koników polskich, muzeum ze śmiertelnie smutnym trupkiem w charakterze eksponatu, potrzelaliśmy z łuku, po czym, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku opuściliśmy teren osady i udaliśmy się do świątyni konsumpcji znajdującej się po drugiej stronie ulicy.

Wszystkie knajpy i budy z pamiątkami są drewniane i kryte strzechą. Po jadłospisach widać próby dopasowania się do "klimatu". O pamiątkach nie będę się rozpisywać, albowiem wszędzie są identyczne, od Tatr po Bałtyk- dokładnie to samo. Za komentarz niech starczą słowa Erykowego ojca:

- Wracamy z Biskupina. Moja córka wybrała plastikową sprężynkę, syn natomiast- indiański łuk. Porażka.

Szczerze? Miałam wrażenie, że gdyby dobrze poszukać, to każda chałupa nieco poniżej dachu ze słomy ma dyskretny napis: Made in China. Na kilometr śmierdzi tandetą. Wielka szkoda, bo miejsce ma nieprawdopodobny potencjał. Nie wiem, czego brakuje. Ale brakuje na pewno.

Powrót naturalnie kolejką wąskotorową, Trasa Żnin- Wenecja (muzeum kolejki wąskotorowej)- Biskupin, w obie strony, kosztowała 50 zł. To były najlepiej wydane pieniądze, przynajmniej tego dnia. Stuku puku, z wolna, przy pięknej pogodzie- naprawdę przyjemna przejażdżka.

Zanim zdążyliśmy dojść do namiotu- badminton rządził. Z ciężkimi oporami synek pozwolił oderwać się od paletek, żeby choć zamoczyć tyłek w jeziorze. W końcu byliśmy na campingu z własną plażą, wakacje, upał- nie popuściłam. Zreszta, ładnie wyszło, bo słoneczko malowniczo zachodziło, plaża zdążyła się wyludnić, jak to wieczorem, a woda- cudownie ciepła. Mmmm, kwintesencja wakacji :)

Zdjęcia- Biskupin i Żnin.

2 komentarze:

  1. fajne te rzeźbione baby... a "glutów" nie było pamiątkowych??? córka koleżanki zewsząd przywozi drewniane toporki...i gdzie nie pojadą toporki są... a poza tym, my się rozczulamy, ze już jesień, a u Ciebie ciągle wakacje...miło...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak nie było. Były gluty, a jakże, toporki były, kule ze śniegiem były, kindżały z frędzlami też. Muszę wypchnąć te wakacje, bo mi przeszkadzają żyć. Może jak uporządkuję na piśmie, to skapuję, co było nie tak. Jesień weszła mi nieco w paradę, to fakt. Wszystko przez pracę, z której podobno mam się cieszyć, że ją mam. A miesiąc- fiuuuu i za nami. Nie wiem, doprawdy, czy jest się z czego cieszyć. Dojrzewam do bycia na utrzymaniu męża. Szkoda, że on dojrzewa do bycia ma moim utrzymaniu...

    OdpowiedzUsuń