niedziela, 16 maja 2010

Do dupy

Wszystko przez ten cholerny deszcz.

Po pierwsze: rower rdzewieje w piwnicy. Skandal, doprawdy, ale nie lubię, gdy kapie mi za kołnierz, a prezes nie lubi oglądać zmokłych kur. Dojeżdżam do pracy tramwajem i szlag mnie trafia najjaśniejszy.

Po drugie: przepadła taka fajna majówka.

Po trzecie: ponieważ przepadła fajna majówka, synek wylazł na pobliskie drzewo, mokre oczywiście, jak to w deszczu, i spadł. Na szczęście spadł na mokrą ziemię i mokrą trawę, więc złamał tylko nogę. Zagipsowali biedakowi kopyto od czubków palców aż po tyłek, nie sprzyja to mobilności, niestety. Od dwóch tygodni podziwiamy mokrą zieleń rozpłaszczając nosy na szybie okiennej.

Po czwarte: w związku ze złamaną nogą diabli wzięli wakacyjne plany, ponieważ nie bardzo umiem sobie wyobrazić dziecko zdobywające bieszczadzkie szczyty na chudym patyczku, który zapewne objawi się po zdjęciu gipsu.

Podsumowując: chwilowo życie straciło smak. A wszystko przez ten cholerny deszcz...

12 komentarzy:

  1. Może to jest okazja, żeby posmakować czegoś innego ? Myślisz, że bez machania kończynami nie można smakować życia?Mimo wszystko, życzę aby syn szybko odzyskał zdolność zdobywania szczytów.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Jaśminkowa17 maja 2010 00:46

    Machanie kończynami to najłatwiejsza metoda, żeby centrum dowodzenia wyprowadzić z głowy. Gdy się solidnie zmacham, resetuje mi się mózg, a o to mi chodzi. Nie znam innego, codziennego, łatwo dostępnego (na ogół), stuprocentowo pewnego sposobu. No, może znam jeszcze jeden, ale syndrom dnia następnego dyskwalifikuje go w dni powszednie. Rozejrzę się, faktem jest, że należy korzystać z tego co się ma, a nie zrzędzić z powodu braków. Moooże zrobię jakąś krajkę? Pomedytuję? Posprzątam w szafie? Zaleję sąsiadów? Popadnę w marazm i degrengoladę- ot, co. Jeszcze ten wicher za oknem. Co ciekawe, po dziecku krzywdy nie widać. Do szkoły nikt go nie goni, telewizja, komputer, nintendo, cała rodzina czyta dziecku, całodobowa obsługa. Mam nadzieję, że w tych okolicznościach zrośnie szybciej. We środę kontrola...

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, ten deszcz wszystkim nam popsuł plany. A miało być tak pięknie, wywiady miały być... , że powtórzę za Maxem z "Sexmisji" znany wszystkim tekst. Cóż pozostało nam czekać i mieć nadzieję, ze wkrótce wyjdzie słońce. Pozdrawiam serdecznie i życzę synusiowi szybkiego powrotu do zdrowia. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Jaśminkowa17 maja 2010 17:06

    Wewnętrzne słońce niech wylezie, ileż można obijać się o ściany. Wiosna jego mać. Coś muszę, bo okropnie się nie lubię. Paradoksalnie, wiosna to moja ulubiona pora roku. Widzę, że bredzę. Ludzie walczą z żywiołem, a ja narzekam, że mokro za oknem. Cóż, kiedy mokra koszula ciału najbliższa. Błony pławne mi rosną między palcami. Zapowiadają deszcze do piątku. Rerekumkum, pozdrawiam ze środka bajora.

    OdpowiedzUsuń
  5. W takim razie w wakacje - nad morze. U mnie też leje.

    OdpowiedzUsuń
  6. W chwili obecnej najbardziej kusi mnie Sahara. Morze, właśnie oswajam się z tą myślą. Rozważam też baseny termalne na Węgrzech, bo trochę bliżej (i tokaj w razie czego). Się zobaczy. U Ciebie leje, czy zalewa? Usłyszałam właśnie, że są wątpliwości, czy wytrzyma zapora w Dobczycach. Robi się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Spacery w deszczu też są przereklamowane

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Jaśminkowa17 maja 2010 23:46

    Stanowczo tak. W dodatku gdy tylko przestanie padać, nastąpią dwa miesiące trzydziestostopniowych upałów. Ktoś nie ma umiaru, doprawdy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Na szczęście nie ma co zalewać. W moim sąsiedztwie jest miejscowość Uniejów, tam są baseny termalne, nawet zimą pod gołym niebem można się kąpać w ciepłej wodzie. To apropos Węgier. Kolega właśnie wrócił z Turcji, mówi że tanio (750 tydzień)i ciepło 28 w cieniu. Wrócił opalony.

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Jaśminkowa19 maja 2010 10:11

    Uniejów, mówisz. Popatrzę, na pewno będzie potrzebna rehabilitacja, może coś się załatwi. Turcja może kiedyś, jak już zdążę odwiedzić każdą dziurę we własnym kraju. Przypadłość taka, jestem pszenno- buraczana, i już. Węgry dopuszczam (polak- węgier dwa bratanki), reszta tzw. zagranicy na razie nie istnieje dla mnie jako cel wakacyjny. Dlatego mogę się spokojnie nabijać z koleżanek "egipskich", "tunezyjskich", "dolomitowskich", a one mogą się spokojnie nabijać ze mnie. Pełna harmonia.

    OdpowiedzUsuń
  11. ~domowa kurka26 maja 2010 11:32

    do wakacji daleko...mój w zeszłym roku , po zdjęciu gipsu etapami dotarł do wojewódzkich zawodów w skoku w dal...jakos zwiotczałe mieśnie mu nie przeszkadzały...

    OdpowiedzUsuń
  12. ~Jaśminkowa26 maja 2010 12:16

    Tak??? Nie było suchego kikutka, którym nas straszą? Żadnego zaniku mięśni, czy cuś? W sumie, patrząc na dziecko wlokące za sobą gipsową bułę i mimo to poruszające się z prędkością światła nie bardzo wierzyłam w stanowcze twierdzenia doktora, że rehabilitacja jest trzy razy dłuższa od czasu spędzonego z gipsem, ale myślałam, że duży wysiłek w wakacje jednak nie jest wskazany. Teraz już przepadło, dziecko zobaczyło na zdjęciach węgierskie baseny z falami, my z mężem uświadomiliśmy sobie, że zbiegnie nam się urlop z formułą 1 na Hungaroringu. W tym roku jedziemy na Węgry.

    OdpowiedzUsuń