Rok szkolny, szczęśliwie, dobiegł końca. Niezwykle intensywny rok.
Dzieciaczki, wypuszczone spod opiekuńczych skrzydełek "naszej pani" miały gigantyczny problem z odnalezieniem się w realiach czwartej klasy. Co ciekawe, pierwszy problem był z rodzącą się sympatią do nowej wychowawczyni. Poprzednia "Pani" nie lubiła mojego synka, jak również jego najlepszego kolegi. Jak mogła lubić, skoro regularnie rozwalali jej lekcje, w dodatku z zapałem przekazywali opinie rodziców o rozmaitych paniowych osiągnięciach (np. drobny handelek między nauczycielkami, biżuterią i kosmetykami, w czasie lekcji) (swoją drogą, cozadzieci, zamiast zająć się wzmożonym rozrabianiem, to wywalają gały na nieistotne sprawki), "krnąbrne i leniwe, ale jakoś sobie radzą" dzieci rzadko znajdują sympatię u "Pań".
Nowa wychowawczyni sprawdziła opinię ciągnącą się za dziećmi, Kuba przez pełny miesiąc był CODZIENNIE wywoływany do tablicy, gdzie spokojniutko udowodnił, że jest matematycznym zdolniachą, nauczyciel musi tylko chcieć usłyszeć odpowiedzi. Do tej pory dziecku wychowawczyni kojarzyła się z antypatyczną babą, która winy całej klasy zwala na niego, lub jego przyjaciela, C., powtarzającą do znudzenia, że obaj powinni znaleźć się z orzeczeniami, w klasie specjalnej (nasza szkoła ma taką). A tu, nagle, przemiła osoba chwali, zachęca i dopinguje. Dziecko się przejęło, co się dziwić. Zapragnęło wiedzieć WSZYSTKO, oraz zdobyć świadectwo z paskiem. Biało- czerwonym, że zacytuję pewną wzruszającą wypowiedź Karola.
Cóż, nie miałam w tej sytuacji sumienia powiedzieć synkowi "spadaj". Pomogłam, rzecz jasna. Swoją drogą, ciekawa jestem jak zareagowałoby moje dziecko, gdybym po kilku latach dopingowania i przekonywania o konieczności dokształcania, na prośbę o pomoc odpowiedziała (zgodnie z wewnętrznym przekonaniem):
- Odpuść, dziecko, i tak nic ci z tej wiedzy nie przyjdzie...
W każdym razie pomogłam. A jak już się tak nakręciłam i zapaliłam, to postanowiłam się nie ograniczać do pomocy tylko jednemu dziecku, do udziału w tajnych kompletach zaprosiliśmy również przyjaciela Kuby. Żal mi było matki C., miotającej się między pracą, dwuletnimi bliźniakami, domem, mężem najsympatyczniejszym na świecie, ale artystą z charakteru z prawdziwie artystycznym podejściem oraz C., nieprzeciętnie inteligentnego chłopca, któremu od zawsze wszyscy nauczyciele wmawiali debilizm. Czasem trza dobrym ludziom odrobinę ułatwić. Jeśli jest taka możliwość.
Po pracy biegłam do domu, gdzie czekali na mnie chłopcy, którym trzeba było tak podać wiedzę, żeby nie tylko ich nie znudzić, ale dodatkowo podnieść ich samoocenę. Powiem skromnie- udało się.
Kuba ma czerwony pasek, C. nie, ale nie za brak wiedzy, tylko za niewyparzony jęzor. A ja jestem wypompowana, odmóżdżona, bez życia i bez chęci do życia.
Nie myślcie sobie, że tylko ja pomagałam dziecku. Wszyscy rodzice pomagali wszystkim dzieciom. Taka klasa. A potem szkoła się przechwala, że poziom wysoki, świetne wyniki, he, he.
Za pracę- płaca. W nagrodę zabrałam chłopców do Chorzowa, do wesołego miasteczka.
Oto mój mail do mamy C., na gorąco, po wyprawie:
Cześć,
Opowiem mniej więcej jak to było.
Odrobinę zgubiliśmy się w Chorzowie, więc chłopaki dojechały na miejsce znudzone. Stracili nieco czujność, więc od razu, z zaskoczenia, wepchnęłam ich na parasolki. Mieli kwadratowe oczy, niemniej przepełnieni poczuciem bohaterstwa, i, może, odrobiną wstydu przed kumplem, twierdzili że było suuper. Ale powtórzyć nie chcieli, zdecydowanie.
Zawlokłam więc towarzystwo na samochodziki, gdzie na młodym człowieku z obsługi wymusiłam podwójny przejazd. Chłopcy spęcznieli z dumy podwójnie, kolana po parasolkach przestały drżeć.
Potem był pałac strachu, cienizna, wiem, bo też jechałam, ale morale znów podskoczyło, bo dali radę, i to bez trudu.
Potem poszli za ciosem- balerinka, to jest rodzaj fali, tyle, że podnosi się jak parasolki, i dodatkowo jest najpierw w przód, a potem to samo, tylko do tyłu.
Powtórki nie było, ale czuło się w chłopakach tę moc, poczucie zdobycia świata. Nie na tyle jednakże, żeby ich przekonać do diabelskiego młyna.
Więc malutka kolejka górska, naprawdę malutka, szczególnie w porównaniu z młynem :) C. opierał się bez przekonania, Kuba, płynąc na fali własnego bohaterstwa postanowił spróbować (też bez przekonania). Więc co, więc znów wepchnęłam...Dacie radę, przecież widzicie, że malutkie...A potem się okazało, że sami nie mogą jechać, bo wagonik musi mieć dociążony przód i tył. No to przecież NIE MOGŁAM się wycofać. Żałowałam już jak wsiadałam do wagonika, chłopaki zresztą też. A gdy wyjechaliśmy na górkę, oooo, mamusiu, cud, że się nie posikałam ze strachu. Wszyscy wysiedliśmy na drżących nogach :)
Nareszcie! Gratulacje za sukcesy dzieci w nauce:)W Chorzowie z dziećmi raz byłem w latach osiemdziesiątych, gdy nie było jeszcze tylu atrakcji. Dzieciaki chciały spróbować wszystkiego, ale powstrzymywała je przed tym rozważna odwaga rodziców. Później, gdy zamieszkaliśmy w Bytomiu, odwiedzały Park Rozrywki samodzielnie. Macieja szkoda.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, "dzieciaki chciały spróbować wszystkiego", tego się spodziewałam po największych podwórkowych rozrabiakach. Na pewno nie ostrożnej rezerwy i solidnego namysłu. - Idziecie?- Nie wiem, zobaczymy, jak będą wyglądali ludzie, jak z tego zsiądą. Byłam zaskoczona, oj, byłam. Czyżby guzy, złamane nogi, stłuczenia i rozwalone czoła miały w tym swój udział?Po Maćku płaczę od wczoraj, rozpaczliwie usiłuję oderwać myśli od tego, jakże ostniego występu, który ma się odbyć za dwie godziny. Na razie mi nie wychodzi.
OdpowiedzUsuńgratulacje dla całej trójki chłopaków ... panie nauczycielki są czesto leniwe i nie chce im się wnikać " w dzieci"... całe szczęście, że chłopcy trafili na lepszą panią... miłych wakacji
OdpowiedzUsuńTaaa. Tylko pech chciał i Nasza Pani uległa wypadkowi wracając z ferii zimowych. W to miejsce weszła "baba zastępcza", i od nowa, Polsko ludowa. Pyskówki, przepychanki, złośliwości. Powiedz mi, jak to jest możliwe, że nauczycielami zostają ludzie, którzy nie lubią dzieci? Na szczęście Nasza Pani wraca od września.
OdpowiedzUsuń